Każdą podróż komuś zawdzięczam. Tę akurat Jemu. (Do listopadowej Krynicy zaprowadził nas Nikifor, do zimowego Sopotu – Castrop z powieści Pawła Huelle). Na jesienną, w zamierzeniu mglistą i pustą, Wyspę zawiódł nas Josif Brodski, ten ze słuchanej wciąż płyty Czyżykiewicza.
Pielgrzymowaliśmy na San Michele, tak jak przed nami wielu poetów i grafomanów, gubiliśmy się pomiędzy grobami, mijaliśmy pogrzeby.
(Teraz, zapisawszy już coś w imieniu grafomanów, oddam głos poetom, poetce, Julii Hartwig):
Laguna była świadkiem jego zimowych dni
szorstkiego odosobnienia które wybrał
Udręki przywiązania nie nikną
a przecież ta wenecka wieczorna mgła
i ten ból piękna silniejszy niż ból noszony w sobie
Jakże kojące bywa oddalenie od wszystkiego
co ukochaliśmy
smutna duma że tu też istnieć potrafimy
Czekało na niego miejsce na wyspie San Michele
zawsze był panem swego miejsca
nawet na zesłaniu
Ten cmentarz wskazał palcem
Wystarczyłaby sama miłość do laguny
by zasłużył sobie na nie
Kiedy milkli pochlebcy i oszczercy
słyszał plusk rozbijanej wiosłem fali na zatoce