Cały czas myślałem o tej opowieści madeinperou jako o czymś egzotycznym. Owszem, głęboki podziw wzbudził we mnie aspekt etnograficzny tego filmu. Powtórka przed egzaminem wymarzona: święto według Caillois, rites de passage van Gennepa, ba nawet wcisnął się gdzieś Eliade z sacrum-profanum i pięknie brzmiący (choć zastrzeżeń do książki o pielgrzymkach mam dość dużo) Turner z liminalnością. Prawdę powiedziawszy, fragmenty Maussa o życiu seksualnym Inuitów też tutaj pasują.
Oglądałem film tak jak Europejczyk ogląda historyjki z życia Indian, dziwiąc się sposobom świętowania Wielkanocy (jak to, bez pisanek?), wsłuchując się w pieśni i łapiąc soczystość szczegółów. I ta Matka Boska taka różna od naszych rzeźbionych albo malowanych na lipowej desce.
Ale może, to film o nas, o Europejczykach?
Czasu świętego wprawdzie już prawie nie znamy, ale zachowujemy się tak jakby On wcale na nas nie patrzył. Dzięki temu, mamy słodkie poczucie, że wszystko wolno.
1 Comment