
Dni papieskie
Wszyscy się tym papieżem zadławimy, piszę do K. I kolejne dni rzeczywiście się dławimy. Mamy dosyć papieża, który wyziera wszędzie. Nasze totemiczne zwierzę.
Najpiękniej o papieżu napisała ulubiona malarka Ka., z tym, że ona w ogóle nie pisała o papieżu. Wynotowałem sobie: nie da się tak łatwo ocenić drugiego człowieka, bo prawda o nim i jego życiu, czasem jest nawet przez niego samego nieodgadniona.
Portrety w każdej szkole. Portrety na paradach. Parady portretów. Wielkie statuy ciskające kamienie. Funkcjonariusze partii wznoszący okrzyki na cześć. Zasłonięte włosy zakonnic. Zasłonięte łydki kobiet. Zasłonięte twarze kobiet. Kamienowanie za apostazję. Kamienowanie za cudzołóstwo. Kamienowanie za bluźnierstwo.
Płakałem po papieżu. Kiedy H. powiedział, że ostatnio taką żałobę pamiętał po Stalinie, chciałem wychodzić z obiadu.
Wikary nie odczytał ogłoszeń parafialnych o papieżu i powiedział, że dba o swoją, a nie papieża świętość.
Ofensywa partii. Funkcjonariusze partii i kościoła mówią jednym głosem. Esbeckie teczki, które były podstawowym dowodem w sprawie Wałęsy, teraz okazują się żadnym dowodem. Funkcjonariusze partii i kościoła wymieniają braterskie uściski. Krztusimy się, dławimy.
Zapomina się, że historia Karola Wojtyły to tylko potrzebne preludium do wyjaśnienia spraw Jana Pawła II. Nie można już powiedzieć, że nie zdawał sobie sprawy, że Groer i Degrengolado to przypadki, błędy. Wiedział od początku.
Kościół, który głosi o grzechu, unieszczęśliwiając miliony lękami i wyrzutami, sam okazuje się jego nie lada siedliskiem. Od dziecka poczucie winy, wstręt do ciała. Nie chodzi o papieża, jednego czy drugiego, chodzi o system.
Nie ma żadnego dysonansu między szczuciem i powoływaniem się na świętości. Jeden jest dziennik w partyjnej telewizji. Razem wznoszą w nim portrety funkcjonariusze partii i kościoła.
Moralność to wymogi dla kontrolowanych. O czym przypomina nam Jan Paweł wielki (małą).
Przedwiośnie
Na pętlach brzydkich osiedli. W kawiarniach, do których zachodzą menadżerowie niskich szczebli na kawę na dikafie. Przy stoiskach, gdzie na czubku noża podają do ust sery o imionach pomniejszych bóstw z Azji.
Wydłużony o co najmniej trzydzieści dni termin ważności. Jedyne co się liczy, to stąd wyjechać.
Przedwiośnie nie istnieje. Jest porą roku jak śnieżna zima ze wspomnień. Zbieranie podbiałów na lessowych pagórach świeżo oddanych osiedli, gdzie pachnie gliną i betonem. Kolejne ciemne dni.
Powinniśmy zasypiać w listopadzie a budzić się w lutym, pośrodku nocy nie ma nic ważnego.
Porcelanowe figurki na tle białych płytek. Sztuczne rzęsy pani od pływania. Wbiegają atleci i podnoszą żeliwne kręgi. Ach, jak ja ich podziwiam, gdy ramionami rozrywają wodę.