dziennik podróżny 14/22

pną się w niebo cieniutkie drapacze

Miejsca (ciąg dalszy)

16.

Najpierw jest seledynowa kawiarnia, ulica Pięćdziesiąta Ósma. Pani przychodzi rano z psem po kawę i psie ciasteczka. Zdyszany konsjerż odnajduje lokatora apartamentu, który zapomniał kluczy. Znad bajgla z łososiem pną się w niebo cieniutkie drapacze.

Obawiam się, że nigdy nie skończę pisać o tym Nowym Jorku, bo wciąż nie możesz w to uwierzyć.

Dedykacje na ławkach jak listy miłosne

17.

Park jest tylko jeden. Być może na całym świecie Park oznacza ów park, tak jak wiek temu Ogród był Ogrodem wyłącznie Luksemburskim. Pośrodku jest łąka, na niej leżę, zza koron drzew szerokokątnym okiem wyławiam szczyty kamienic. Astoria albo Dakota.

Kupiliśmy ptasi przewodnik po Central Parku, ale jego bohaterowie ciągle uciekali nam z kadru, białe, niebieskie, czerwone. Kształt ogona w oleandrach, w zaroślach czyjś łebek. Tylko wróble – miejska pospolitość – bez przerwy na wyciągnięcie ręki (mamy wróble u siebie, więc cóż nam po wróblach)

Dedykacje na ławkach jak listy miłosne. Często do miasta.

widz i sztuka stają się tym samym

18.

Muzeum Guggenheima jest arcydziełem, bo w nim widz i sztuka stają się tym samym. Nie da się odróżnić spoglądania od oglądania. Te toalety dam wytworne, te barwy na obrazach Alexa Katza, te wycieczki szkolne, ta perspektywa, która nas prowadzi po spirali w górę i w dół. Nie lada sztuka tu być kuratorem.

Ale jednocześnie można być beztroskim i na murku pod Guggenheimem zajadać hot-dogi. Nie mogę przestać o Nowym Jorku myśleć z czułością.

19.

Legenda Kwakiutlów, którzy umierają ze wstydu, jeśli przegrają zabawę w postaw się a zastaw. Przegrany wódz wsiada w łódź i odpływa na zawsze. W sali Ludów Północno-Zachodniego Wybrzeża znowu jestem tym zachwyconym studentem etnologii, który wierzy książkom:

Lud Nuxalk opowiada, że na początku Alhkw’ntam stworzył Czterech Cieśli, Masmasalaniixw, i kazał im wyciosać pierwszych ludzi. Cieśle wyrzeźbili też rośliny, zwierzęta i powierzchnię ziemi. Wymyślili język, żeby rozmawiać, zbudowali domy do spania w nich i narzędzia do uprawy roli.

Znowu jestem zachwyconym studentem etnologii

20.

Wszystko pędzi. Jakaś pizza na rogu, światło, zmiana, hałas. Jak latarnia morska czuwa Empire State swoim nocnym okiem.

21.

Muzeum w mieście Babel, to jest na Brooklynie. Przychodzimy się upewnić, że starożytni Egipcjanie byli tacy sami jak my.

Na przykład Metjetji ze Starego Państwa był urzędnikiem. To było w czasach kiedy drewniana figurka zastępowała zdjęcie legitymacyjne. Na pierwszej jest jeszcze młody, może stażysta? Na trzeciej jest łysym mężczyzną w średnim wieku. Długa sukmana wyższego urzędnika, dyrektor departamentu, podsekretarz stanu? Stać go było na więcej, więc oczy sobie zamówił z alabastru i obsydianu oprawione w miedź.

Nebsen i Nebetta z czasów Nowego Państwa, każde z nich bliskość wyraża, kładąc rękę za plecy. On był skrybą w Ministerstwie Finansów, ona śpiewała w kościele pod wezwaniem świętej Izydy. Małżeństwo w gablotce obok (ona w garsonce) stoi za to z synem.

tacy jak my

W muzeum na zawsze nocują Pani Gautseshenu, dwóch księży: Thothirdes i Hor, a także chłopak z okresu rzymskiego. Zawsze pamiętaj – podpowiada na tabliczce Muzeum – że to ludzkie zwłoki, coś, co pozostało z prawdziwego ludzkiego życia.

22.

najpiękniejszy widok Nowego Jorku

Najpiękniejszym widokiem Nowego Jorku na wystawie Edwarda Hoppera jest – powiada Dziecko – ten deszczowy Nowy Jork z wielkiego okna na którymś piętrze. Dziecko wymyka się spośród obrazów oglądać prawdziwe miasto. Z innego okna jest widok New Jersey, też piękny, świeci się tam, ponad rzeką Hudson, czerwona litera W, która na zdjęciach staje się czerwoną kroplą deszczu.

23.

Próbuję zastąpić opis zdjęciami. Zauważyliście ten podstęp? Nic nie napisałem o Placu Waszyngtona, przy którym mieszkał Hopper i gdzie karmił gołębie. Być może tak jak on należałoby przywoływać wyłącznie szczegóły: smutek bileterki w kinie, kominy na dachu. Próbuję tej sztuczki z hydrantami (patrz pkt 10). Ale nadal nie wiem w jaki sposób opisać miasto?

24.

W sobotę jesteśmy w „Niedzieli na Brooklynie”. Pani przed drzwiami przyjmuje zapisy na stoliki, w wąskiej uliczce dzielnicy „Za cukrownią” (potężne gmaszysko nad Rzeką Wschodnią ulega właśnie rewitalizacji) rośnie ogonek chętnych. Podają tutaj naleśniki o wyjątkowej naleśnikowatości, tak słodkie w syropie klonowym, że Dziecko protestuje przeciw ich słodyczy. Ponieważ „Niedziela” dzieje się też na instagramie, trzecim sztućcem – obok noża i widelca – jest aparat.

25.

Tylko sobie znanym sposobem wyczytanym z plątaniny na mapie docieramy z naszymi walizkami do wnętrza Manhattanu. Nasz hotel na jedną noc jest z ubiegłego wieku (choć ubiegły wiek okazuje się odległy jedynie o dwadzieścia kilka lat). W recepcji drogę wskazują Japonki i pan w liberii otwiera drzwi. Nad nami jest niebo pełne drapaczy. Trwa nieustanny ruch.

Tej części miasta najbardziej nie lubię. Mimo tłumów wydaje się niedostosowana do istnienia ludzi. Owszem jest piękną linią wieżowców widzianą znad rzeki, ale wewnątrz brakuje jej ciepła dzielnic południowych albo niedzielnego Brooklynu.

26.

Jeśli milczy za szkłem to zapewne oznacza, że już nie żyje. Kubuś Puchatek podobny do egipskiej mumii, ponury filozof Kłapouchy, naprawdę mały Prosiaczek.

27.

Zawiodłam się na najlepszym serniku w mieście – mówi A. Kiedy napisze o tym Jo., ta stwierdzi, że wcale nie najlepszy i ona jadła pięć najlepszych nowojorskich serników w Nowym Jorku a tego nie ma nawet na liście albo jest dosyć daleko, ale co my tam wiemy o nowojorskich sernikach.

Mi smakuje. Słodki sernik w słodkich oparach nowojorskiego zioła.

28.

Jesteśmy potwornie zmęczeni a powinniśmy zwiedzić ogromne muzeum. Tak było w planie podróży. Gdyby autobus nie zatrzymał się tu, gdzie się zatrzymał, być może ominęlibyśmy MET. Zresztą i tak mamy siłę głównie na Greków. Podziwiamy marmury: bogów, którzy się bawią, lecz są poza nami. Wielka grecka biel, wielki grecki spokój.

W tym średniowieczu za to zdziwienie. Że coś, co naturalne wydaje się w umbryjskich i toskańskich kościołach, na drugiej półkuli jest czymś niedopasowanym. Te święte portrety obce jak totemy Kwakiutlów.

Muzeum, w którym jest wszystko i dlatego za dużo.

29.

Uwaga – szliśmy w ostatni spacer po Manhattanie, poranek był chłodny, pyszne w duńskiej piekarni bułeczki z makiem – zombie przeżywają w śniegu. Są tak samo rzeczywiste jak demony, smoki i gobliny. Jakiś napis flamastrem szaleńca. Nadchodził chłód, ale czy od razu zawieja? Szliśmy przez senny New York, tak samo rzeczywisty jak owe zombie.

Zawsze powrót

30.

Jestem przekonany, że FOMO – fear of missing out – wymyślono właśnie w tym mieście. Strach, choć w gruncie rzeczy pewność. Więcej niezobaczone niż zobaczone. Syndrom Stendhala na miarę Wielkiego Jabłka.

Instagram sugeruje mi mieszkania dla nowojorskich milionerów. Właśnie za siedemnaście baniek wyprowadzam się nad Central Park. Choć może lepiej za sześć i pół ładną kamieniczkę na Brooklynie.

Podobnie fejsbuk podpowiada ciągle zdjęcia z Nowego Jorku. Tak, po przyjeździe trafiam na najpiękniejsze samobójstwo świata. Po raz kolejny przyznaję wyższość fotografii nad słowem.

Układamy teraz Nowy Jork z dwóch tysięcy puzzli. Każdego wieczora dokładamy kawałeczek. Taka ładna metafora wychodzi na koniec.

(listopad-grudzień 2022)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s