
koniec września zamknął nas w kotle. pik pik na czerwono informował termometr, a my mokre ręczniki wyjmowaliśmy z miski. potem o poranku czekaliśmy pod drzwiami przychodni po numerek, a jesień robiła się zgniła i mglista. tydzień temu kupiłem apulijskie wino i ser od greka, żeby oglądać seriale na ejczbio, ale nie było nam dane. zmienialiśmy pościel, piżamę, kolejne porcje syropów wlewaliśmy do maciupeńkich miarek. pik pik na czerwono.
jeśli zbieraliśmy kasztany, to ostre kolce wchodziły nam pod skórę. już jest rękawiczkowa pogoda – jakaś pani mówiła do dziecka na żoliborzu albo bielanach. a to była pogoda nurofenowa, pora termometrowa.
i jeszcze wojna gęstniała, burzyła się, wisiała nad naszym łóżkiem, bez snu, z niebieskim światłem instagrama i czerwonym gorączki.