
Elizabeth Kolbert, Szóste wymieranie. Historia nienaturalna, tłum. Tatiana Grzegorzewska, Piotr Grzegorzewski, Filtry 2022:
Dwa lata temu w środku zarazy, dużo myślałem o geologii. W Portugalii przyglądaliśmy się wciąż warstwom, rysom i uskokom. W kontekście czyhającej katastrofy, paradoksalnie, bardzo to uspokajało. Nie przejmuj się – mówiło. Dodawało:
(…) za 100 milionów lat wszystko to, co uważamy za wielkie dzieła człowieka – rzeźby, biblioteki, pomniki, muzea, miasta i fabryki – zostanie ściśnięte w warstwę osadu nie grubszą niż bibułka do papierosa (s. 141).
Książka Elizabeth Kolbert powstała w 2014 roku. Niby w ujęciu geologii to jakaś milisekunda albo jeszcze mniej (szukajcie greckich przedrostków), ale przez te lata dostępny nam czas znowu się skurczył. Lata przegrzewały się, Arktyka roztapiała, a ci, co nie wierzyli pisali bzdury, że przecież padało piętnastego lipca, więc co to za globalne ocieplenie.
Raźno i z uśmiechem kroczyliśmy ku nieuchronnym tragicznym skutkom antropocenu (terminu, którego do tej pory nie uzgodniły międzynarodowe gremia). Dopiero myśląc o tych ośmiu latach mijających od wydania książki (a nic nie wskazuje, że w kolejnych ludzkość coś więcej zrozumie), lektura „Szóstego wymierania” nabiera czarnych barw.
Tacy jesteśmy głupiutcy w naszej bibułce do papierosa.