
Andrea Abreu, Ośli brzuch, tłum. Agata Ostrowska, ArtRage 2022:
„Ośli brzuch” jest szczery. Nie wiem, czy tak można oceniać książki, ale czasem wyczuwa się, że coś jest nagromadzeniem literackich figur, a coś – wyznaniem narratorki, za którą w jakiś tam sposób, ukrywa się autorka. Szczerość bywa trudna do przyjęcia i tak jest tym razem.
Czytam sobie opinie na brytyjskiej księgarni i odnajduję głosy oburzenia. Że jest książka Andrei Abreu zbyt dosłowna, zbyt obsceniczna, że dzieci tak się nie zachowują. Rzeczywiście „Ośli brzuch” nie nadaje się raczej do ekranizacji: anatomia i fizjologia nie są tutaj ukrywane w żaden sposób. Ale właśnie to jest szczere!
Jesteśmy guiris [do zeszytu ze słówkami – potoczne, pogardliwe określenie obcokrajowca, zwłaszcza turysty] do potęgi. Po pierwsze podglądamy Wyspy Kanaryjskie z dala od kurortów, zza płotu hoteli i rezydencji (nigdy nie byłem na Teneryfie, dlatego czytając, poruszam się pomarańczowym ludzikiem googla). To trochę jak wejść do portugalskiej wioski na uboczu, tyle że w portugalskiej wiosce nie ma dzieci, a koty zastępują psy. Opis kanaryjskiej społeczności zupełnie nie przypomina pocztówki. Po drugie – przyglądamy się dzieciństwu, które dzisiaj traktuje się jako tabu. Idealne dzieci – zgodnie z kulturowym wzorcem – wyzbyły się silnych emocji, które w „Oślim brzuchu” wybuchają jak górujący nad całą wyspą wulkan (dojeżdżam pomarańczowym ludzikiem prawie na wierzchołek). Wyzbyły się też ciał, które w książce istnieją najbardziej realnie jak się da.
Dawno, dawno temu czytałem coś podobnego. Byłem wtedy jeszcze dzieckiem i w „Akcencie” poraził mnie fragment „Cementowego ogrodu” Iana McEwana. Nie pamiętam tekstu, pamiętam odczucie, dokładnie to samo, co w lekturze Abreu.