
(…) pamiętaj, że mamy wrzesień.
– Miesiąc wielkich ryb (s. 14).
Ernest Hemingway, Stary człowiek i morze, tłum. Kaja Gucio, Marginesy 2022:
Dziwne jest to, że dwadzieścia parę lat po pierwszej lekturze, w zupełnie nowym przekładzie, „Stary człowiek i morze” jest dla mnie książką nie tyle o „człowieku i morzu” (ulubiony temat wypracowań), ale o „starym”.
Nie pamiętałem zupełnie pierwszych stron opowiadania, które dzieją się w domu Santiago. To wnętrze intensywnie pachnie a jest to, wyobrażam sobie dokładnie, ten sam odór, który miejsca w tramwajach, mimo tłoku, pozostawia wolnymi. Nieumyty starszy człowiek, który na noc zdejmuje tylko spodnie, przesiąknięty morską solą, rybą i resztkami jedzenia, przyniesionego z baru. Do tego nuta przetrawionego piwa. Nie ma w tym nic przyjemnego.
Dopiero teraz, gdy zapamiętamy ten obrazek, możemy popatrzeć na połów Santiago bez wzniosłych banałów o człowieku (w znaczeniu gatunkowym, a nie indywidualnym), który porywa się na zmaganie z naturą i przezwycięża swoje słabości. Nie, to jest opowiadanie o dziadku, który za wszelką cenę nie chce zdechnąć w barłogu jak jakiś niedołęga albo żebrak. Jego starość – jak prawie każda starość, chyba że jest się angielską królową – jest okropna, ponura i pozbawiona wszystkiego, co dodaje życiu uroku, a on temu wszystkiemu mówi: nie. Wstaje i wyrusza, bo inaczej pozostałby już do śmierci w tej śmierdzącej norze.
A dalej, to, co się dzieje na łódce, to właściwie nie jest już dla mnie – czterdziestodwulatka, który wszystko widzi czarno – takie ważne.