
Grzegorz Piątek, Niezniszczalny. Bohdan Pniewski. Architekt salonu i władzy, wyd. Filtry 2021:
1.
Pniewszczyzna – zapisuję sobie do zeszytu ze słówkami. Pisze Piątek we wstępie: do dziś widać ją w pejzażu stolicy, choć raczej nie tam, gdzie zwykli ludzie robią zwykłe rzeczy. Zwykłe rzeczy nigdy Pniewskiego nie interesowały. Pniewszczyzna występuje w stolicy tam, gdzie ludzie ważni zajmują się ważnymi sprawami.
To samo, po lekturze książki, można powiedzieć o Pniewskim: pojawiał się zawsze tam, gdzie ludzie ważni zajmowali się ważnymi sprawami, bez względu na to, czy ważny człowiek miał na nazwisko Beck czy Spychalski. Pniewszczyzna bowiem należy do nurtu architektury, czy szerzej sztuki państwowotwórczej (cóż za koszmarne słowo). Takiej sztuki nie imają się pojęcia zła czy dobra: jest to sztuka całkowicie użytkowa, przeznaczona na potrzeby władzy.
Nie bez przyczyny rózgi liktorskie zdobiły gmach sądów na Lesznie. Państwowotwórcza architektura Włoch, Niemiec czy przedwojennej Polski różniła się jedynie motywami i hojnością państwowego mecenasa. Autokraci uwielbiają wielkość, przestrzeń i powagę.
Dla spełniania swoich megalomańskich marzeń autokraci Drugiej Erpe mieli takiego Pniewskiego (tudzież wielu innych, nie na darmo stworzono Instytut Propagandy Sztuki), obecnym – pozostają przemakalne ławeczki w kształcie granic, wyposażone w łańcuch, po sto tysi za sztukę.
W ogóle, przy całej swojej małości, tamta napuszona Polska, która we wrześniu trzydziestego dziewiątego zwinęła się w try miga, gust miała o niebo lepszy.
Porównań z teraźniejszością nie da się uniknąć. Ułatwia je zresztą sam autor podsuwający czytelnikom obrazki sanacyjnych elit, ich tromtadracji, ich prywatyzowania państwa. Czym się różni budowanie rezydencji dla Becka od zakupów nieruchomości dokonywanych przez Daniela O.? Właściwie to znacznie lepszym poczuciem estetyki u tego pierwszego.
Czy willa Becka zostanie odbudowana w ramach triumfalistycznej inwestycji Pałacu Saskiego?
2.
Chciałem wyszukać w biografii Pniewskiego, jakiegoś unikatowego przepisu na oportunizm. Znalazłem kilka czynników: specjalizacja (łatwiej dostosować się do zmian, gdy jest się uznanym autorytetem w jakiejś dziedzinie, tutaj: architekturze autorytarnej), sieć kontaktów wynikająca z pochodzenia czy wyrastania w określonym środowisku (harcerstwo, korporacje akademickie, szkoła, także dziedziczone kontakty rodziców), wreszcie osobista charyzma, czy lepiej nazwać to urok.
Trudno być Pniewskim, tak jak trudno być Iwaszkiewiczem. W sumie – zastanawiam się głośno – znam jedną osobę, która opanowała tę sztukę na podobnym poziomie.
Książka Grzegorza Piątka wpisuje się doskonale w dyskusję nad polskimi wyborami po wojnie: opór czy dostosowanie. Lansowana dzisiaj historia opowiada o masowym oporze i sprzeciwie wobec nowej władzy, zapisując w szeregi tak zwanych wyklętych co najmniej pół Polski. Modne jest opór wpisywać w rodzinne legendy: gorzej jak za nic takiego oporu nie można odnaleźć w opowieściach babci i dziadka (vide mój własny przypadek).
Pniewski wybiera dostosowanie. Nie jest w tym – jak chce się dzisiaj wmówić – osamotniony. Znowu projektuje, odbudowa potrzebuje przecież, kogoś kto ją zaplanuje. Sieć kontaktów wyrosła na przedwojennych balach i w korporacjach studenckich odradza się w nowej rzeczywistości. Może nie ma w tym bohaterszczyzny, ale za to jest pniewszczyzna.
Cezurą stają się lata sześćdziesiąte, kiedy dorastają już młodzi powojenni. Piątek zamyka ten moment w perfekcyjnym opisie, który równie dobrze pasuje do biografii Pniewskiego, jak i Jarosława:
Polska Ludowa była już pełnoletnia, nie potrzebowała przedwojennych guwernerów, którzy ją ułożą. Nie odróżniała Dziuby od Buby, a Buby od Hipy. Nie miała pojęcia, kto to platerki i weleci, co to Chyliczki i Herse (s. 441).
3.
Kolejne tytuły rozdziałów „Niezniszczalnego” to litania przymiotników (i zdaje się imiesłowów) rodzaju męskiego. Tylko w jednym, wydaje się – błąd drukarski w spisie treści, rodzaj żeński. Nie, nie pomyłka.
Z całej bardzo dobrej biografii, ten rozdział najbardziej doceniam. Grzegorz Piątek robi bowiem wyjątek: wprowadza drugą bohaterkę, kompletnie zapomnianą, Basię Pniewską, córkę Bohdana. Nie ma o niej wiele: rzeźby, które po niej pozostały (z opisu przypominające sławne dzieło z „Nie lubię poniedziałku”) zagubiły się gdzieś w magazynach, autorowi udaje się za to zdobyć plakat zapowiadający jej wystawę. W przeciwieństwie do ojca, nie zostawiła po sobie żadnej legendy. Tylko grób w dalekiej części Powązek.
Ale jest. Jest znowu. Można powołać się na źródło.