
Odjechali. Dużo odjeżdża. Wracają. Jak się okazało całkiem przypadkiem trafiły do mieszkania po dziadkach to znaczy do mojego dzieciństwa, do słynnych imienin, pasjansów i kawy inki z cukrem. I. i H. byliby zadowoleni, jak ich znam, że mieszkają u nich dwie siostry z czwórką w sumie dzieci. Skąd przyjechały – opowieści moich rodziców nie są do końca pewne – pięć godzin volkswagenem transporterem od Lwowa, gdzieś w górach, tam gdzie po wojnie pojadą zbierać grzyby. Rodzice oglądają na telefonie zdjęcia. Mam wrażenie że nie chcieli ich puszczać. Ten dziewięcioletni najbardziej śmialy – wspominają – zawsze wołał po polsku dzień dobry jak przychodziliśmy.
Piszę do Walentyny. Nie pisałem od kwietnia. Wróciła. Operatorom dźwigów pewnie łatwiej wracać i łatwiej wyjeżdżać. Mam nadzieję że wojna szybko się skończy – tłumaczy mi telefon. Natasza została w Estonii, za bardzo się bała. Nie panicznie tylko tak do środka. Z naszymi dziećmi została. Wróciłam. Wszystko będzie dobrze.
Ci co zostają w białym świetle. Poprawia bluzkę w sto dwadzieścia dwa. Do jakich domów. Z jakich domów. Przedziwne światło środka roku.