
Zamordowanie Salvadora Allende szybko przesłoniło pamięć o rosyjskiej inwazji na Czechy, krwawa masakra w Bangladeszu kazała zapomnieć o Allendem, wojna na Pustyni Synajskiej zagłuszyła płacz Bangladeszu, masakra w Kambodży pozwoliła zapomnieć o Synaju i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej, aż do całkowitego zapomnienia wszystkich o wszystkim
(Milan Kundera, „Księga śmiechu i zapomnienia”, za: Łukasz Najder, „Zamęt: piękna wiosna”)
Wojny już nie ma. Skończyła się, rozpłynęła. Nie zaczynamy dnia od przeglądu wiadomości z frontu, nie czytamy historii o śmierci, która oddaliła się od naszej granicy, stając się egzotyczną, nie dyskutujemy planów awaryjnych na wypadek apokalipsy. Nawet koleżanka, która święcie wierzyła, że na jej dom spadnie bomba atomowa uspokoiła się i w piątek jedzie na wesele.
Przywykliśmy tak jak się przywyka do większych tłumów na placów zabaw. Nowe dzieci okazują się być bardziej samodzielne i odważniejsze. Polityki zabawy – to powinien być temat na pracę z antropologii dzieciństwa. Nie wzbudzają już współczucia, są i nie ma w tym nic niezwykłego.
Wojny już nie ma. Przestali tak żarliwie modlić się o pokój. Planujemy wakacje, w koszyku mam książki. Gdzieś coś się dzieje – ludzie giną – ale to już nieważne, to już poza nami. Krakowskim szkolne wycieczki idą w obie strony.
Na tym polega syndrom nieświeżej wojny.