
Victoria Kielland, Moi mężczyźni, tłum. Karolina Drozdowska, wyd. ArtRage 2022:
Otwierały się w niej nowe labirynty soku śliwkowego i owocowego miąższu (s. 21):
W tym, co pisze Victoria Kielland, nie jest najważniejsza fabuła. O nie, historię Brynhild-Belli łatwiej wyczytać w wikipedii, gdzie podają na tacy daty i nazwiska, tudzież najważniejsze hipotezy. Miłośnicy kryminałów (jedna z pierwszych znanych seryjnych zabójczyń) raczej się zawiodą: żadna zagadka nie zostanie tu rozwiązana, nie ma tu żadnej dedukcji i logicznych gierek z czytelnikiem.
A jednak wciąga. Nie można się oderwać od fenomenalnej narracji, która hipnotyzuje czytelnika. Tak jakby autorka wynalazła jakiś nowy nad-język, który rozszerza możliwości opisu, których pozbawiony jest dotychczasowy język (*). Na tym zresztą chyba polega poezja, nie? Tutaj jest jednak nad-języczna zwarta proza, otwierająca przed czytającym zupełnie inne doświadczenia.
Proces czytania wymaga wyjścia poza schemat, poza łatwą wędrówkę oczu po stronicach, od pierwszej do ostatniej. Nad-język oznacza porzucenie zwyczajnych słów, prostych metafor i porównań. Mam wrażenie, że trafia do innej części mózgu.
Tak właśnie mnie zachwyciło to cytowane zdanie, opis wzbierającej we wnętrzu cielesności i pożądania, bo wyobraźcie sobie, że gdzieś w moim umyśle ów sok śliwkowy wszedł w reakcję z dżemem truskawkowym Miłosza, i cały erotyzm tego zdania ujawnił się w pełni. I był nie do opanowania, choć same słowa – w zwyczajnym języku – wydawały się pospolite i pozbawione fabularnej treści.
„Moich mężczyzn” nie da się czytać w zwykły sposób.
(*) Co oznacza, że równie istotna, co autorka, jest dla tego tekstu tłumaczka, która nad-norweski przełożyła na nad-polski.