
(Wólka Węglowa, 2 czerwca)
Spotkaliśmy się w kościele na końcu miasta. Zawsze się bałem tego ogromnego pola, przez które energetycy przerzucili kable najwyższego napięcia. Tyle drzew szumiało, że jednak nie. Było duszno. Mieliśmy wilgotne oczy. Sami starzy znajomi. Parę lat pokój w pokój.
Ksiądz zapowiedział, że śmierci już nie będzie. Ale ona wciąż była. I nie mogliśmy nic na to poradzić, że mężczyźni w niebieskich kombinezonach sprawnie łopatami przerzucali grudy. Playlista z czarnego samochodu urwała się struną g albo jakąś Enyą. Ksiądz sobie poszedł ze swoją obietnicą. Mieliśmy też wilgotne włosy. I nic nie mogliśmy na to poradzić.
I nic nie mogliśmy na nic poradzić.
I nic nie mogliśmy na śmierć poradzić.