
Pisałem o Franciszku, a właściwie o Bogu w środku pandemii:
Bóg zasnął.
Teologia śpiącego Boga jest bardzo trudna. Oczekujesz prostych odpowiedzi, takich jak dają gadające matki boskie, a Franciszek wie, że to fałszywe pocieszenia. Nadeszła noc ciemna taka jak u Teresy albo Jana. Bóg zasnął, usunął się z naszych dziejów, na próżno myśleć, że odpowie. Hans Jonas (i wielu innych) usiłują odnaleźć Boga w Auschwitz i po nim. Bóg zasnął.
Czytam te zdania i trochę mnie to pociesza (czyli emocjonuję się własnym tekstem?) Zasnął teraz całkiem i papież też śpi. Papież, który nas boli. Boli, bo chwytaliśmy się go jak ostatniej nadziei kościoła, a w chwili próby zawiódł tak jak inni przedtem. Potępiają go przecież jego własne słowa – my już nie musimy: pasterz, który nie pachnie owcą.
W ich świetle każda próba usprawiedliwienia (a znajdują się, wprawdzie nieliczni, którzy chcą wyjaśniać i tłumaczyć) skazana jest na porażkę. Owce dzisiaj pachną krwią. Gładkich formułek może użyć najemnik, ale nie pasterz.
A myśmy się spodziewali po Lampedusie i Lesbos. A myśmy uwierzyli: tej wiosny-wojny rozumiemy więcej. Jeśli nie ma już na insta konta F., jaki sens ma przyglądanie się kontu jej imiennika, Franciszka? Gdzie był, kiedy ciężkie bomby spadały na Mariupol?
(Kolejny z symptomów kryzysu kościoła: systemu, który czyni nas grzesznikami i chce modelować nasze sumienia, takowego samemu nie posiadając).