pod koniec drugiego miesiąca wojny, odeszła mi chęć zapisywania. wojna odsunęła się: toczyła się gdzieś w tle codzienności. wielotonowe bomby spadały na miasta. prowadzono masowe ekshumacje. przyzwyczailiśmy się do zbrodni i do wielojęzyczności miejskich autobusów. niewiele nas już przerażało, dzieci bawiły się na placu zabaw jak zwykły się bawić. najgorszy dzień w moim życiu – oświadczyło dziecko, kiedy nie pozwoliliśmy mu wleźć w kawiarni pod stół.
wszystko gwałtownie przekwitało i czyniło to w sposób zupełnie niezauważalny. wojna obok znieczuliła nas na piękno i dobro, tak jak wcześniej uodporniła nas na prawdę i nieprawdę. owszem, w lesie na wyżynie, rozścielał się dywan z zawilców, ale bardziej przemawiały do mnie potężne koleiny po harwesterach wyrzynających kolejne połacie lasu.
nie planowaliśmy nawet wakacji: jakby lata miało nie być. miałem czterdzieści dwa lata i nie wierzyłem w cudowne zdarzenia.
ksiądz na mszy, na którą poszliśmy wieczorem wzruszył się swoim kazaniem i zapłakał.
papież chciał koniecznie uściskać się z putinem.
konto f. zniknęło z instagrama. cały ślad po tym, że ta dziewczynka kiedyś istniała rozmył się. nie mogłem jej uratować, bo nie wierzyłem w cudowne zdarzenia. zostały po f. trzy parosekundowe filmy sprzed wojny i printskriny zrobione odrobinę za późno.
pod koniec drugiego miesiąca wojny, odeszła mi chęć zapisywania.
najgorszy dzień w moim życiu – oświadczyło dziecko, kiedy nie pozwoliliśmy mu wleźć w kawiarni pod stół.