
Megan Nolan, Akty desperacji, tłum. Aga Zano, wyd. Filtry, 2022:
Między mną a bohaterką „Aktów desperacji” zionie przepaść. Jest to oczywiście przepaść literacka, przepaść-metafora, przepaść-wielokropek w nawiasie, ale nie mogę się przez to przekonać do fabuły. Narratorka jest kobietą, a płeć (i sex, i gender) jest językowo wyraźnie zaznaczona. Jakby istniały do opisu zdarzeń dwa różne języki żeński i męski (oczywiście istnieje ich więcej, całe mnóstwo być może), które inaczej oddziałują na czytelników i czytelniczki. Ale bardziej porażająca jest przepaść wieku. Nie potrafię pojąć, jak bohaterka może, opowiadając o swoim życiu, używać słowa „kiedyś”, mając dwadzieścia pięć lat. Jak może twierdzić, że coś się kończy, że istnieją minione epoki, które z perspektywy czterdziestodwulatka są po prostu młodością, jedną, wielką – jaka by nie była – młodością. Przepaść nie do pokonania. Czuję się po „Aktach desperacji” jeszcze bardziej staro.
Proza Nolan jest gotowym scenariuszem filmowym. W samolocie z Oslo wyświetlam sobie opowieść o miłości i o niemiłości, w scenografii Dublina, ciepłe wnętrza domów i chłodny wiatr na irlandzkiej prowincji. Co ileś stron, w tę fabułę, Nolan wplata przemyślenia o życiu, które okazują się być zupełnie trafne i pozbawione charakterystycznej dla miłosnej prozy banalności.
Kiedy ktoś cię potrzebuje, choćby tylko odrobinę, kiedy rozpaczliwie pragnie, żeby go lubić albo kochać – jego słabości stają się czymś wstrętnym, odpychającym (…) Gdy się kogoś kocha, te rzeczy nic nie znaczą, a nawet stają się czymś kochanym same w sobie (s. 330).
Myślę teraz, że z wiekiem „kiedyś” rozszerza się jak wszechświat, zjadając po kolei, to co wydawało się najważniejsze albo jedyne albo wieczne.