1.
morze paruje, pomyślałem sobie. chłodne morze. małe błyszczące rybki okazywały się statkami, unoszącymi się nad powierzchnią. półwysep, nad którym się znaleźliśmy porastała zmierzwiona sośnina, gdzieniegdzie kryjąca grupki czerwonych domków. białe plamy z bliska okazywały się zamarzniętymi jeziorami. północ budziła się dopiero do wiosny.
pierwszego wieczoru siedzieliśmy z p. pod gmachem, którego kolumny przypominały ratusz w lu. było beztrosko, z dala od wojny, zmierzch przychodził późno (patrzcie – pisałem wiadomości – tak wygląda oslo o 21.37). ciepły prąd otulał miasto. potem pociemniało i zmieniliśmy bar na taki dla kolarzy. otyły ciemny barman nalewał jasne piwo. o dwudziestej trzeciej grzecznie wszyscy poszliśmy spać jak kazali (może zresztą była to pierwsza lub druga).
– wiesz – mówię p. (albo mi się tak wydaje, cienka jest granica między jawą a fikcją) – od czasu wojny doszedłem do wniosku, że liczą się tylko przeżycia. wszystko inne wezmą diabli. – mam tak samo – odpowiada p. (mogłaby zamiast tego rzucić: rel).
przeżycia nie dają się zapisywać.
2.
norwedzy są dobrani według szczegółowych prawideł. jest tu niewydarzony reżyser, który wielbi grotowskiego. syryjczyk jest tancerzem, a somalijka – producentką. jest także polka, która udaje niepolkę, i choć wyjechała pięć lat temu, zapomniała języka.
w górę rzeki dochodziło się do wodospadów i dzielnicy niegdyś fabrycznej. poszukiwaliśmy śladów tego, czym było kiedyś, z sześćdziesiąt lat temu. natrafialiśmy na wiejskie domy pnące się pod górę, dokładnie te same, jak na obrazku muncha. i na cmentarz, gdzie psy sikają obok grobu ibsena. i na bar z kolorowymi lampkami nad samą rzeką, w którym siedzieliśmy drugiego wieczoru – tak jak poprzedniego – zupełnie beztrosko.
na oficjalnych przyjęciach można podać wyłącznie dwa kieliszki wina – naczelna norweżka przypomina obowiązujące prawo.

3.
tramwajem. oslo dopiero się budziło. dozorcy w parku sprzątali resztki butelek po beztroskim słonecznym dniu. z koła życia dzieci zbiegały na wuefie. vigeland w czasach wojny okazał się mroczniejszy niż pamiętałem. jakby światem poruszał nie eros, ale tanatos. rzadko miejsca robią po latach dużo większe wrażenie niż za pierwszym razem.
nabrzeże miasta zostało upstrzone fikuśnymi apartamentowcami. pomnik nagłego bogactwa. nic, niektóre budynki przedwcześnie się zestarzały. jak owa biała kamienna opera, którą się wszyscy zachwycali, a dziś jest rozgrzanym kamieniem położonym nad wodą. z innej epoki, w której beton miał zastąpić wszelką zieleń.
(z opisów wystawy) SAMOTNY. munch pokazuje nam, że samotnym można być na wiele sposobów. w jego obrazach odnajdujemy ciemność przymusowej izolacji, której nie możemy uniknąć, nawet jeślibyśmy chcieli. czasami samotność potęgują inni ludzie. nawet w ich towarzystwie, możemy czuć się wyobcowani. być może myślimy, ze samotność związana jest z konkretnymi etapami życia. ale równocześnie dobrze wiemy, że uderza nas, kiedy najmniej się spodziewamy.