to nie jest tak, że w polsce wymyślono (och, innowacja społeczna!) nowatorski sposób zarządzania kryzysem uchodźczym, mimo, że czytamy we wspomnianym ostatnio okólniku: zryw jest spontaniczny, ale zarazem charakterystyczny dla naszej tradycyjnej gościnności i pracowitości. polacy chcą robić coś, czego nie robi nikt inny, w sposób, którego nikt inny nie potrafi powtórzyć. zwykli ludzie musieli zastąpić państwo, które – choć jak twierdzi od dawna wiedziało o wojnie i było perfekcyjnie przygotowane – nie zdążyło na czas wymyśleć sposobu poradzenia sobie z milionami bieżeńców. podkreślanie przez władze, że jesteśmy państwem bez obozów dla uchodźców, można też odczytać w inny sposób: jesteśmy państwem, które za uchodźców nie wzięło odpowiedzialności.
tym sposobem do domów, do których niechętnie przyjmowaliśmy własnych krewnych, trafili tymczasowo goście z ukrainy. tymczasowo, bo wszyscy oczekiwali, że to tylko na okres stworzenia przez owo państwo systemowych rozwiązań. minął miesiąc: państwo nadal przygląda się z podziwem, przewidując (nadal czytam okólnik), że codzienność zaś dostarczy licznych interakcji między polakami a ukraińcami, w tym nieuchronnych konfliktów. (wyobrażam sobie miesiąc z jo. w jednym mieszkaniu, a przecież mówimy jednym językiem!)
codzienność jest już teraz. ciągle pojawiają się nowe narzekania, rosną rachunki za wodę i prąd, goście nie wiedzą co robić dalej, gospodarze irytują się niewdzięcznością. atmosfera zaczyna być nerwowa. tylko państwo cichutko: nikt tych obozów nie postawił przez miesiąc, szczerze powiedziawszy nikt przez miesiąc nie zajął się tematem, oprócz pisania hasztagów #polandfirsttohelp. ile można improwizować?