po północy otworzyłem drzwi do ośrodka a oni wbiegli. matka okrywała kurtką mniejszą dziewczynkę, starsza pochylała się w biegu. przecież nie wieje tak mocno, pomyślałem, a potem zrozumiałem, że lecą nad nimi niewidzialne pociski od strony lasku lindego, odłamki od metra wawrzyszew, że z bloków przy agorze celują w nich ludzie-zwierzęta. stare volvo na połtawskich numerach oklejone napisami діти. my bieżeńcy – tłumaczy kierowca, ale tego się nie da wytłumaczyć.
*
ośrodek, w przeciwieństwie do dworca, jest uporządkowany. każdy ma kolorową opaskę z numerkiem, który pasuje do łóżka. kolejki dzieci ustawiają się przed automatem z colą. co wytrwalsi, dla rozrywki, grzebią w górach bielizny i bluzek. o jaka ładna czapka, mówi dziewczynka, właśnie przyjechała z dworca i zasypia na ławce zanim wypełnią papiery i zaobrączkują ją opaską (nie jest już małym dzieckiem, należy się zielony). do potu, który wlazł w ściany sali gimnastycznej, też się można przyzwyczaić. jest tu mały york – mówi koleżanka – mieszka ze swoją panią już od miesiąca, wszyscy go lubią.
trzeba się cieszyć swoim łóżkiem – mówię a., kiedy wracam po północy.
*
w formularzu jest rubryka do kiedy. do kiedy? – denerwuje się staruszka – nasz dom bum, nie ma, do kiedy? dokąd?