dziennik 25/22

po miesiącu zastępowania państwa, ludzie stanowiący polskę na dworcu zachodnim są już przemęczeni. popadają – może słusznie – w nieznośne poczucie moralnej wyższości. drobne konflikty pomiędzy organizacjami urastają do wendett. trochę kapitanoza. wszyscy wiedzą najlepiej jak działać i mają ochotę pouczać wszystkich dookoła.

*

wśród wszystkich dookoła wyróżniają się introwertyczni wolontariusze, wypełniający wezwanie z pobożna: świadkowie jehowy powinni pomagać tylko świadkom jehowy. świątek, piątek kręcą się z tabliczkami j.w., podchodzą do autokarów, wyczekują na wybranych. wybrani nie nadjeżdżają, nadjeżdżają zwyczajni.

*

jego pokara, rosję pokara – odgraża się wadim z manhattanu. wadim mówi po polsku, bo pracuje na wieżowcach njujorksity z polakami. był u siebie we lwowie na urlop i obudziło go przedwczorajsze bombardowanie. ciągnie teraz walizkę żony i syna. nie będę czekał – mówi – jadą ze mną. odbuduje się wszystko – tu mu wierzę, w końcu jest gościem z łorldtrejdsenter – a rosję pokara.

*

koło północy wydaje się, że fala opadła. nad butterbrotami raczej bez nerwów. dajmy na to ta w białym, z białymi słuchawkami na uszach. nonszalancko udaje, że nic się nie stało. siedzi przy końcu ławki i słucha muzyki. w słuchawkach nie ma wojny, nie ma samolotów, śmierci też nie ma. niech mama da spokój, z szinkom ili z syrom, nie, nie chcę.

*

pośród goryczy, ukraińcy opowiadają dowcipy o romach. i o to przychodzą. matka z wózkiem i niepoliczalną liczbą dzieci. siorbią ciepłą zupę, zapijając ją kubusiami i zagryzając batonikiem. czy pan ma naklejki – prosi siostra dla brata, którego nie zdołałem ująć w rachunkach. tymczasem ojciec rodziny pali wytrwale pod dworcem jednego za drugim, niewiele go ta wojna, ucieczka obchodzi.

*

najbardziej jest nam przykro, kiedy w nich rozpoznajemy siebie.
wyszedłem na platformy, żeby zdjąć na chwilę maskę. księżyc chował się, niebo rozjaśniało, muzyka pociągów i elektrycznych kabli, spostrzegłem ich od razu. nie da się nie zauważyć dziewczynki w jaskrawo czerwonym płaszczyku. nie wiem skąd uciekali, niewiele bagażu, matka mogłaby być moją koleżanką z urzędu, na czapce dla ozdoby przywiesiła broszkę. syn był dwunastoletnim opiekunem rodziny, niósł najcięższy plecak, nie dał sobie pomóc. mała w czerwonym zapłakane oczy, smutek jakiego nie da się opowiedzieć. rozmawialiśmy w niewiadomym języku. informacja, autobusy do germanii, karta sim, zupa. zostawiałem ich o świcie w białym namiocie, przekonany raz jeszcze, że wojna to najbardziej chu..wa rzecz pod słońcem. i że musi pokarać, jak twierdził wadim, bo inaczej na zawsze pozostaniemy nieutuleni.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s