
Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie, Listy 1944-1950, opr. Ewa Cieślak, Sedno 2021:
Nie nazwałbym tego rozczarowaniem. Nie czytałem nic w lutym, nic a nic. Ja, stachanowiec czytelnictwa, nie potrafiłem otworzyć książki. Czekałem na Iwaszkiewiczów, już od grudnia. A potem? Potem szło mi mozolnie (może z powodu przypisów, por. nota edytorska). Nie porwały mnie listy Hani i Jarosława, tak jak kiedyś potrafiły unieść te przedwojenne. Nagle dociera do mnie małostkowość.
Wojna się jeszcze nie skończyła. Warszawa dogasa. W jej gruzach i zgliszczach leżą przyjaciele, siostra, rękopisy. Front zatrzymał się na Wiśle. Stawisko jest przystanią dla uchodźców. Wystawiacie lewe papiery ukrywającym się. Rozdzielacie podziemną pomoc dla artystów. Wokół niepewność. Lecz twoim największym problemem nie jest wojna albo ryzyko, tylko to, że córka urodzi wnuka siedem miesięcy po ślubie. (Nie stosuje emotikonek w recenzjach, ale facepalm tu pasuje jak ulał).
Jest w nich spora naiwność wobec nowego świata, wiara, że mimo błędów i wypaczeń, po tej stronie kurtyny jest w rzeczywistości lepiej. Są niespodziewane (ze strony Jarosława) wyznania religijne, jest surowa ocena tego, co dzisiaj nazwalibyśmy pedagogiką wstydu. Niemniej punktem odniesienia obojga cały czas pozostaje – oddalający się – Paryż, nie Moskwa.
Najbardziej lubię jednak wyszukiwać w tej korespondencji takich drobnych smaczków, wykraczających poza banalność, jak ten, gdy Jarosław wyznaje straszna wsiówa ze mnie (s. 269). opowiadając o zdziwieniu hotelową łazienką w Buenos Aires.
Nota edytorska: w przeciwieństwie do trzech tomów listów przedwojennych, wydawca zdecydował o umieszczeniu przypisów na końcu, a nie odrębnie pod każdym listem. Bardzo jest to niewygodne w lekturze, biorąc pod uwagę, że numeracja przypisów dochodzi prawie do tysiąca. Brakuje też szerszej informacji o samej korespondencji: o tym, co było na kopercie albo widoku z pocztówki. Może to szczegół, ale świadczy o jakiejś starannej czułości.
Nota introligatorska: w poczekalni u dentystki, tom spadł mi z krzesła na podłogę. Nieoczekiwanie pomarańczowa okładka pękła w pół. Może to jakiś znak? – pyta A., ale to nie znak, to słaby papier.