
Petr Měrka, Jestem egzaltowaną lentilką, tłum. Elżbieta Zimna, Dowody na istnienie, 2021:
są takie fragmenty prozy, wobec których czytelnik staje bezradny, nie wiedząc, co z nimi zrobić. myśli sobie źle o sobie, że jest ignorantem, bo nic nie zrozumiał, zachwytu nie doznał, nie wie dlaczego to coś czyta jeszcze. ale potem myśli, że dużo w życiu czytał i jako tako ogląd posiada i ani tysiące zachwytów ani drugie wydanie, nie może zmienić jego zdania.
jest to fekalno-analny wylew, żeby nie powiedzieć – i dobrze nie zrobić autorowi – wyrzyg. być może autor puszcza do nas oko, być może przedstawia coś głębszego, ale w gruncie rzeczy nie mogę się oprzeć wrażeniu, że geneza utworu może być dwojaka.
a) albo autor robi wszystkich w ch… i mamy do czynienia – jak stwierdza recenzent Jebaczek Moralnik – z umysłową sraczką psychicznie chorego mózgu (s. 72).
b) albo autor przedawkował coś, co spowodowało, że doznał skatologicznego słowotoku, który następnie zapisał i zaniósł do wydawcy.
wbrew pozorom nie jest to lektura pornograficzna czy bluźniercza, ciężko uwzględniać ją w takich klasyfikacjach. karalne za to powinno być parodiowanie holokaustu. to, że ktoś powtórzy stokrotnie słowo odbyt albo sperma świadczy wyłącznie o ciężkiej koprolalii, o niczym innym. nie oskarżysz o pornografię czy bluźnierstwo filmu gore klasy c, po prostu go nie obejrzysz.
co i w tym wypadku szczerze radzę.
(dopisane: chodzi mi po głowie, że rozpoznaję dykcję. krążyła kiedyś parodia porucznika Borewicza, ta z gacie masz po tacie? czytana przez automat. to właśnie ten poziom literatury, co tutaj, może nawet bardziej subtelny).