
Rozdziały, w których autorka pisze o podwójnym znaczeniu nimf: to one definiują lekturę, mając w sobie coś lirycznego, choć tak naprawdę to złudzenie. „Wymazana przyjemność” jest poważnym esejem politycznym.
Nachodziła mnie w tym roku myśl, nie wiem zresztą, czy niezapisana gdzieś tutaj, że lewicowe dyskusje o prawach człowieka prowadzą do sytuacji paradoksalnych. Kolejne podgrupy żądają równouprawnienia, osłabiając tym samym ochronę całej grupy, do której też należą. Wyzysk seksualny, prostytucja powiązana z handlem ludźmi – w tej nowej perspektywie – nie może być zwalczany i krytykowany, gdyż godzi to w godność i samopoczucie pracownic seksualnych. Krytyka okaleczania narządów płciowych zostaje uznana za neokolonialny zabobon i porównana z zabiegami chirurgii estetycznej. Samo określenie kobieta okazuje się skandaliczne, wyprzeć je ma potworne językowo miano osoba z macicą. W imię praw (czyich? kobiet już raczej nie) kobiecość jest wymazywana.
Czy dzisiejszy feminizm nie jest, nie może nie być, jakąś formą schizofrenii? (s. 108) – pyta Catherine Malabou w swoim przenikliwym eseju, który wcale nie dotyczy tylko przyjemności. Dyskurs zasłania i wymazuje kobietę i jej ciało w zupełnie ten sam sposób w jaki zasłonka chroniła przed wzrokiem widzów „Początek świata” Gustava Courbeta (o czym tutaj; rolę zasłonki przejął zresztą później fejsbuk).