Ludzie na granicy

Powązki, 1 listopada. Dziecko dołożyło kawałek bluszczu.

1.

Czy da się być po prostu dobrym Niemcem? – zachodzę w głowę. Rozmyślam o tym urzędniku, starszym specjaliście, głównym albo naczelniku, siada do ezetde, takiego jak moje, wybiera formatkę ministra i wklepuje zdanie, że odmawia się w strefie stanu wyjątkowego wprowadzenia pomocy medycznej. Taką miał dekretację, jest zwykłym urzędnikiem, trybikiem w machinie akceptacji i podpisów na kartę. Wieczorem kolacja, bawi się z dzieckiem, ogląda netflixa. Co miał zrobić innego?

2.

W styczniu roku zarazy zapisywałem w dzienniku: Sąd ostateczny Polaków odbył się nad Morzem Śródziemnym, gdy kilka lat temu pluliśmy na tonące łodzie. Od tej pory nic więcej się nie zdarzyło. Nie spodziewałem, że się zdarzy i że będę patrzył bezsilnie na ekran telefonu. Z bezbrzeżnego wstydu, bezbrzeżnej wściekłości, jesienią, której ostatecznie umarło to państwo i jego kościół też.

3.

Trzydzieści dziewięć procent wierzących i praktykujących regularnie nie godzi się na wpuszczenie organizacji humanitarnych do strefy stanu wyjątkowego. Różaniec i koronka wystarczą im do zbawienia, a nie jakieś brednie o miłości bliźniego.

Może jest to apokryf. Tutaj ceni się apokryfy, religia opiera się na zjawieniach i cudownych historiach: jeden z umarłych ludzi z granicy miał – powiadają – imię Issa. To znaczy Jezus.

4.

Każdej zimnej nocy myślę o chłodzie wilgotnego lasu: kiedy jesteś małym płaczącym dzieckiem, kobietą w ciąży, chłopakiem, który myślał o zwodniczym raju (zwodniczy raj to my). Myślę o Kurdach, jezydach, Jemeńczykach, uciekinierach, którym marzyło się lepsze życie. Dom bez wojny, kebab w niemieckim mieście, uśmiechnięte dzieci na placu zabaw. Wydać by na to wszystkie oszczędności. Tymczasem Polska okazuje się pułapką.

5.

Bohaterstwo osób niebojących się konsekwencji: policyjnego dołka, nieprzyjemności w pracy, donosów sąsiadów, hejtu za rządowe pieniądze. Zielone światło, Medycy na granicy, OSP Michałowo: setki drobnych gestów przywracających wiarę w człowieczeństwo w godzinie ciemności. Kiedy nas sprawdzono i okazało się, że wiemy o sobie same bzdety. Ci, co zwycięsko wyszli z eksperymentów Zimbardo i Milgrama.

Jak być w tej ciemności urzędnikiem, jak być pogranicznikiem albo żołnierzem?

6.

Łapanki i wywózki. Cała skrzętnie budowana mitologia narodu najlepszego pod słońcem upada w kilka tygodni w przygranicznych lasach. Okazuje się, że okrucieństwo nie ma narodowości a mundur strażnika granicznego (och, tyle było o szacunku dla munduru!) to mundur, którego możesz się bać. Oglądamy obrazki jak z dalekich frontów i trochę się dziwimy, że dzieje się to pod naszymi drzwiami. I że chłopcy w mundurach to nasi chłopcy. To ci chłopcy organizują łapanki i wywózki. A te płaczące dzieci, te bliskowschodnie Maryjki, dla których nie było miejsca w żadnej gospodzie, więc rodzą w lesie: to nasi chłopcy ich, to my ich ładujemy do ciężarówek, to my ich wywozimy z dala od naszych oczu. My ich. My ich w ciemność.

Naszą własną, polską ciemność.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s