
Sama historia w historii jest dość fascynująca (i o niej jest też wstęp). Reporter żydowskiej gazety jedzie do Hiszpanii, żeby relacjonować to, co dzieje się poza liniami frontu, na terenach rządzonych przez rewolucyjną republikę. Żydowska prasa to całkowicie zapomniany (poza gromadką specjalistów) rozdział polskiego dziennikarstwa i reportażu. Sznajderman jest utalentowanym reporterem: jego opisy są żywe i szczere.
Czasem może nawet zbyt szczere. Jest w nim rzeczywisty entuzjazm dla republiki, niemniej z jego reportaży wyłania się obraz bądź co bądź niezbyt jej przychylny. Oczywiście zarówno ówczesny czytelnik „Hajnta”, jak i dzisiejszy czytelnik taki jak ja (nie sądzę, że prawicowi pochlebcy Franco sięgnęliby po Sznajdermana) sercem jest po stronie republikańskiej. Nie zmienia to faktu, że obrazy z Katalonii podważają wiarę w możliwość tamtego zwycięstwa.
Republika żyje propagandą: obaliwszy markizów i biskupów, uwzniośla kolektywizację. Nawet niektóre wypowiedzi brzmią jakby były wypowiadane trzydzieści lat później przez wyznawców towarzysza Mao i jego błyskotliwych idei, prowadzących do głodu, masakr i kulturowej zapaści. Nieważny jest już sens gospodarczy czy społeczny prowadzonych działań, ważna jest realizacja utopii. Na to nakładają się walki frakcyjne, zamieniające wojnę domową w dziesiątki małych wojenek, w których giną przypadkowi przechodnie. W tle bez przerwy nawija Międzynarodówka.
Po osiemdziesięciu latach – wbrew autorowi – odkrywamy więc w jego reportażach absurd, i tak, koniec końców przegranej, rewolucji.
(tłum. Magdalena Kozłowska)