Tomasz Słomczyński, Kaszëbë

Krzyż przydrożny, gdzieś w okolicach Chmielna, listopad 2003 lub 2004 r., w czasie wanogi po Kaszubach

Wanoga jest jednym z najpiękniejszych kaszubskich słów. Polodowcowy krajobraz jej sprzyja. Zresztą w samej kulturze kaszubskiej wanoga zajmuje poczesne miejsce. Kim, jeśli nie niestrudzonym wanożnikiem, jest Remus, bohater powieści Majkowskiego, która przynajmniej na północy Polski powinna być lekturą obowiązkową. Odkrycie Kaszub było dla mnie jak odkrycie Ameryki: powtarzam te obrazki co jakiś czas tutaj – autobus z Gdańska jedzie Kartuską i po godzinie przenosi nas do wsi, w której mówią innym językiem. Lubiłem wanogę, naczytawszy się legend o stolemach i innych postaciach z ludowej mitologii (my jesteśmy kamienni, wy – drewniani – tłumaczył mi jeden z moich rozmówców, siedzieliśmy wtedy zdaje się w cukierni w Kartuzach).

Co się z nimi stało? Z działaczami tamtej pospisowej epoki, którzy święcie wierzyli w ódrodę, czyli odrodzenie narodu kaszubskiego. Czasem chciałbym wrócić do badań i jeszcze raz ruszyć w wanogę.

Rozpoznaję u Słomczyńskiego krajobrazy, rozpoznaję niektórych rozmówców. Choć przyznam, że jego rozdziały, dość osobiste, o wanodze najmniej mnie interesują. Na początku wydaje się, że to taki reportaż zapoznawczy dla bosych Antków, czyli tych z reszty Polski, Warszawy, krótkie wademekum, czym są tytułowe Kaszëbë.

Ale nie. Wewnątrz odnajduję minireportaże o różnej skali i napięciu. Historia gwałtów dokonywanych przez żołnierzy Armii Czerwonej w 1945 r. jest wstrząsająca i należy do tych lektur, które, dla higieny umysłu, należy przerywać, przyglądając się ulewie za oknem. Chyba po raz pierwszy tak odważnie, ktoś opowiedział o nieszczęściu, ukrywanym w milczeniu przez blisko osiemdziesiąt lat. Przyznam, że trochę inaczej patrzy się na pomniki wdzięczności, usuwane teraz masowo z polskich miast, kiedy odkrywa się opowiedzianą wprost tragedię wyzwolenia. Słomczyński zresztą poświęca też uwagę dotychczas używanemu językowi, który pośrednio obarczał winą kobiety.

Całkiem inny jest reportaż o ostatnich rybach Morza Bałtyckiego. W sumie katastroficzna, choć niedająca pewności katastrofy, opowieść o wielkim morskim wymieraniu. I o ostatnich rybakach kaszubskiego wybrzeża, którzy jeszcze pięćdziesiąt lat temu złączeni byli w maszoperiach, przedziwnych morskich organizacjach, ni to klanach, ni spółdzielniach.

Z kolei dla reportażu o zjawiskach nadprzyrodzonych, Kaszuby – ze swoimi stanowiskami archeologicznymi i ludową demonologią – stają się doskonałym tłem. Zresztą nie trzeba specjalnych obrzędów z kamiennych kręgów, aby idąc na wanogę pomiędzy pustkami, poczuć jakiś rodzaj lęku, nawet jeśli wiesz, że to lodowiec winny krajobrazowi, a nie jakieś mityczne olbrzymy.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s