
1.
To lato jest końcem wielu er. Nie tylko, że K. wyjeżdża jakoś domykając ten ostatni czas, kiedy z lat trzydziestych niepostrzeżenie weszliśmy w lata czterdzieste. To było wtedy, kiedy Dziecko było małe. Bo wówczas, gdy idą do zerówki i tracą mleczaki, jak twierdzą same, stają się dorosłe.
2.
– Skończyła się era Nero – powiedziałem A., a ona przytaknęła. Tak jak w dawnych czasach rytuałem było chodzenie do niebiańskiej kawiarni, która potem stała się po prostu costą, tak ta epoka, ba ten dziennik, toczył się na Krakowskim, przy hali, w alejach, na Brackiej, nawet na Wilanowie. Każda z kawiarni była liczbą na niebieskiej karteczce, którą następnie wymienialiśmy na najwymyślniejsze ze smaków, te najdroższe. Byliśmy z nero zrośnięci, jego topografia stała się naszą własną mapą, bariści i baristki przemieniali się w bohaterów dziennika (jak P. albo N.) Siadywaliśmy ze sobą, z najlepszymi przyjaciółmi, uczyliśmy Dziecko chodzić (przy kinie Femina).
Coś się odmieniło: kawiarniani zaczęli być anonimowi, nie ma już ulubionych kanapek, smak kawy spowszedniał. Radość espresso nie jest żadną radością, może jeszcze jedynie radość cappuccino przy hali?
To brzmi trochę jak z historii Japonii: era Nero dobiegła końca.
3.
– Czy płacą państwo oddzielnie? – pani wieszczy oziębienie stosunków wzajemnych, w Neapolu, tak mi się wydaje. Dotarliśmy na piechotę, stolik przy bazylii, wychodzimy razem. Ale nazajutrz pada już deszcz.
4.
Eksperymentuję z tęsknieniem w wielu wymiarach. Sprawdzam wiadomości, nieodebrane połączenia, pomięte sny.
Co rano dzwoni Dziecko i opowiada, że dopiero wstało. Pokazuje mi na ekranie wychudłego kota, który na przemian rzyga albo się obżera. – Dałem jej trochę naleśnika – informuje Dziecko, co chyba nie jest dobrą wróżbą dla kociego żołądka.