Dziennik. Nic nie piszę

Polska (I)

Nic nie piszę. Tu się nie da pisać. Tu jest Polska, zero zachwytów. Letnie dni przemijają bez śladu. Tak się rozpływamy, tak się szaleńczo rozpływamy. Tu jest Polska, patrzy Mickiewicz na policjantów w rozgrzanych radiowozach. Jak odpływamy naszą małą łódką na stepy. Odpływamy z naszym małym dyktatorem, naszą małą apokalipsą, naszym miniaturowym (jeszcze) faszyzmem.

Polska (II)

Powrócili za wcześnie, tak mu powiedziała, nastawiając pranie. Kupił na hali wieżowce mieczyków oraz męczennicę. Chodził na gofry do fortu Bema. Usiłował udawać, że nie ma go w Polsce, ale był w Polsce. Dusił się nią wielokrotnie.

Koniec świata w centrum handlowym

Kiedy A. idzie do przymierzalni, ja z Dzieckiem na placu zabaw, karetki jedna po drugiej podjeżdżają pod arkadię. A. starannie przymierza, na dole trwa walka na noże. Kiedy wreszcie wybierze, wychodzi, okazuje się, że już po wszystkim, pod arkadię podjeżdża policyjna suka. Facet w białej koszuli z nożem w brzuchu ucieka po piętrze. Dziecko na zjeżdżalni.

Kiedy wyszłam z przymierzalni, okazało się, że na zewnątrz już niczego nie było. (Od tego można zacząć opowiadanie, może już ktoś zaczął?)

Mistrz rozczarowań opowiada

O tym, że nie będzie pracował w pierwszym i ostatnim korpo swojego życia, takim co produkuje serki waniliowe, dowiedział się w toalecie w Gdańsku-Brzeźnie. Właśnie wybierali się do zoo.

O tym, że nie został poetą-laureatem dowiedział się kończąc klopsiki w restauracji ikei na Wyżynie. A. nie dokończyła swoich roślinnych, poszedł więc po kawę.

Flajtradar

Tego wieczoru jestem pasterzem samolotów. Prowadzę je przez ciemne alpejskie doliny, tal, tal, tal, do lotnisk podmiejskich, gdzie mogą odpocząć. Wiodę je po właściwych korytarzach, odpowiednią liczbę stóp nad ziemią. Jestem pasterzem samolotów, kobiecym głosem kapitana. Po lewej mijamy światła Wiednia, po prawej mijamy ciemność.

Równo o północy wlatuje do Polski ten, którego palcem prowadzę po ekranie huaweja.

Stacja Stare Bielany, wtorek

Nie mogłem się doczekać na stacji Stare Bielany, choć właściwie to się spóźniłem. Miasto znowu rozgrzało się do nieprzytomności. Klimatyzacja szwankuje. Usiłuję nadawać sens, chwytam się słów. Słowa rozgrzewają się tak samo jak wszystko, aż zaczynam się bać, że one też się rozpłyną.

Co mogę bez nich: jestem tylko wiadomością z mesendżera.

Polska (III)

Pójdziemy na plac Wilsona, powiedziała A. I szliśmy a wszędzie była Polska, nawet jak się trochę ukrywała za przedwojennym modernizmem albo półkami sklepu, gdzie od pół roku kupowałem wyłącznie produkty made in Germany.

Przywróć mi dżem truskawkowy, prosiłem niepolskiego Pana Boga. Chęć, zachwyt oddaj. A On nic, ni w ząb po polsku.

R., sobota

Dom Panasa zarasta. Siadują na nim gołębie jakby pamiętały, że tu kiedyś było ich całe stado. Tam, gdzie bylica wyrasta na dachu. Mirabelkę wycięto, śladu nie ma po wierzbie i po piaskownicy. Dzieci dorosły, wyjechały, umarły. W pokoju zdjęcia te same, co trzydzieści lat temu, święta Tereska patrzy na kwiat jednej nocy. Dywan zamienił ścianę na podłogę. Odkąd opisałem R., czuję się bezpieczny. Nic już nie grozi zapisanym światom (jedynie entropia).

Polska (IV)

Odtąd postanowiłem na lepsze odmienić poranki. Wysiadam wcześniej i idę do Ogrodu Krasińskich. Słońce z porannej mgły (- patrz, jaka mgła nad fortem – obudziła mnie A. po szóstej), wilgoć na liściach. Ktoś śpi na ławce i rozwiesił swoje pranie na oparciu. Pusta kawiarnia, espresso podają w za dużych kubkach. Telefon do Dziecka. Mały świat odporny na Polskę.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s