
Miałem podzielić się spostrzeżeniem, że „Mies” jest biografią zarówno świetnie zilustrowaną, jak i napisaną. Nie ma w sobie nic z hagiografii, co bardzo mi się podoba. Bohater jest dwuznaczny, ba, nawet architektura jest dwuznaczna, skoro ze szkoły Bauhausu wyszli zarówno projektanci pięknych modernistycznych osiedli, jak i obozów koncentracyjnych. To wszystko, a nawet jeszcze więcej, chciałem napisać, ale trafiłem na ten dialog Miesa van der Rohe i Alfreda Rosenberga.
Tego dnia prezes rządzącej partii podpisywał z innymi przywódcami ugrupowań autorytarnych i neofaszystowskich porozumienie, które właśnie o narodzie stanowiło: prawo do zwierzchności narodu. Ta walka, o której mowa w cytacie z komiksu, walka na polu duchowym przeciw rewolucji kulturalnej, która ma zniszczyć dotychczasowe struktury społeczne (począwszy od rodziny), dotychczasowe tradycje, można powiedzieć – stworzyć nowego człowieka trwa. Faszyzm podnosi głowę.
I funkcjonariusze od kultury też podobni, gardzący awangardą, ochoczy do słuchania patriotycznych pieśni, które w gruncie rzeczy są patetyczną papką. Zbyt łudząco podobne są te postaci do siebie, ten czas do tamtego. Dlatego „Mies” mnie niepokoi. Zapominam o biografii, zapominam o doskonałej architekturze, myślę o marszowym kroku, o tym, że przyszłość może jest ich.
(Marzę, że jak wyjadę, zapomnę o Polsce).