Maski
Zdjęliśmy maski. Pod spodem, okazało się, była Polska. Miała twarz ministra edukacji, szybko nasunęliśmy z powrotem maski.
Do kronik zarazy drugiego roku
Dekret oznajmił nam, że się skończyła. Doczytaliśmy z trwogą, że będziemy musieli wrócić do pracy. Wcześniej, czy później, spoglądać w otchłań za biurkiem.
O tych siedemdziesięciu tysiącach nikt się nie zająknął. Nie zaproponowano dnia żałoby, modlitwy na głównym placu, pomnika. Ot, rachunkowość ciał, pozioma migracja ludności. Psuć humor cudzą śmiercią – wprost nie wypada.

Dziennik z Łodzi. Pałac Herbsta
Wszyscy, którzy zwiedzają mają za przodków wielkich przemysłowców. Żaden pradziadek ani prababcia nie mieszkali w czworakach, w bieda-domu albo oficynie czynszowej kamienicy. Podziwiają. – Jak wiele szkody – mówi młodsza – uczyniła „Ziemia obiecana”, tak źle przedstawiając przemysłowców. My wszyscy Herbstowie i Poznańscy, bez szwaczki w rodzie.
Zaiste. Jest to pałac porządnie urządzony, gustowny, bogaty, ale bez przesady. Nawet trudno ustalić, co jest najpiękniejsze. Olśniewa zarówno każdy piec kaflowy, jak i żyrandole, małe sfinksy na krzesłach i figurki z porcelany. Ale serwis w kwiaty łąkowe – och, dałbym wiele za niego.
Dziennik z Łodzi. W ogrodzie
Pani wyciera stolik i przynosi poduszki. Siedzimy na osi widokowej tuj. Deszcz zaczyna kropić na bezę Pawłową i skapywać do filiżanki espresso. Najważniejsze to się nie poddać, spokojnie, nie zwracać uwagi. Jak gdyby nigdy nic – wyjechać po tylu tygodniach zarazy i uciec przed deszczem?
Dziennik z Łodzi. Pięć domów
Fenomenalne pięć domów w Muzeum Włókiennictwa. Historia sprowadzona do małych rzeczy. Nawet zapiski w krawieckim zeszycie jeszcze pozostały: przeróbka płaszcza, duży brzuch, niski biust, okrągłe (?) plecy. Zachować codzienność.
Dziecko szczególnie interesuje się latami osiemdziesiątymi (kostki czekolady, sezamki, paluszki) i ubiegłym wiekiem (ciasto drożdżowe): w porę odciągamy.
(Pisuję sobie ostatnio o R. Zaskakuje mnie więc ta inwazja przedmiotów, których część już wyparłem z pamięci. Wracają teraz. Defiladę rzeczy prowadzi płyn do zmywania w kształcie pingwina).
Dziennik z Łodzi. Działy otwarte, działy zamknięte
Trzeba być bardzo ostrożnym, przedzierając się przez tkaniny. Dziecko przekonuje się o tym, gdy zaczepia o makramę, wywołując alarmowy krzyk. Wystawa na sześćdziesięciolecie muzeum: od munduru chińskiego cesarskiego urzędnika przez gobelin z herbami czterdziestu dziewięciu województw po suknie ślubne. Wszystko jest takie fotogeniczne, że można się zapomnieć w tej ogromnej muzealnej szafie.
Dziennik z Łodzi. Wszyscy święci
Każda pizza ma swojego patrona. Znad stolików patrzą pół-bizantyjscy, w mieście, w którym stare fabryki udają stare kościoły (inaczej niż na Zachodzie, gdzie stare kościoły rzeczywiście podają pizzę). Andrzej ma krewetki, Antoni – ostre salami, Jan – grzyby. Może, skoro dziś świętej Rity – proponuje Ar. – wziąć ją. Pizzę od spraw beznadziejnych.
Nie bierzemy i znowu spada ulewny deszcz ze stalowych chmur. Za drugim razem uciekamy z Łodzi.

Dziennik z puszczy. Konwalie
Niezliczone w runie pachniały konwalie. Jeszcze jedną tkaninę dodać do wczorajszych: jasnozielony dywan w małe białe dzwonki rozłożony na wydmie. Złoty żuk usiłował przejść przez ich las, ale padł na serce, zanim jeszcze ruszył. Tak wiele konwalamaryny i konwalaryny nie zdołało go ocucić.
Dziennik z puszczy. Wełnianka
Kwitnąca wełnianka, biel bagien, kolejny biologiczny ślad, który nas łączy bardziej ze Wschodem niż Zachodem, z tą niziną, która już zawsze po Ural.