
Grzyby
Hodowla faszystów w naszym urzędzie nieco ostatnio przygasła. Chyba przez te gazetowe śledztwa i pana naczelnika instytutu od pamięci, którego bardzo pociągały dywizje SS, ich podniecający mundur, marsz i równa pieśń. Naszych hodujemy za duże pieniądze, chcą zresztą otworzyć muzeum na terenie byłego getta. Oczywiście nic nie będzie w nim o dywizjach SS ani o faszyzmie: na co dzień to są wyjątkowo mili ludzie, sympatyczni i uczynni. Przede wszystkim nie wolno ich nazywać faszystami, co to to nie. Dogląda ich sam pan premier i pan prezydent dopytuje, czy wszystko w porządku, czy ładnie brunatnieją.
Przypuszczam, że takie hodowle są także w innych urzędach, równie dyskretne. Po prostu są różne hodowlane mody. Jak byłem mały, moi dziadkowie na parapecie w kuchni hodowali grzybek. Grzybek wyglądał jak zsiadłe mleko albo jak wybuch bomby atomowej i był cudownym lekarstwem na wszystkie choroby duszy i ciała. Tego grzybka przenosiło się w słoiczkach na inne parapety i tam zakładało nowe hodowle: był to prawdopodobnie ciąg nieskończonych podziałów grzybni. Być może gdzieś w jakimś miejscu na ziemi żyje jeszcze jakiś prapotomek tamtego grzybka z ulicy Marchlewskiego.
Moda na hodowanie grzybków przeminęła wiele kadencji temu. Faszyści są modni w tej kadencji.
Dziecko
Opowiadanie zasłyszane: dziecko urodziło się grudniu dziewiętnastego. Dzieli ludzi na dwie odrębne rasy. Jego najbliżsi oraz inne dzieci posiadają usta i nos tak jak ono, większość pozostałych obywa się bez nich. Tamci ludzie na ulicach mają tylko oczy. Gu-gu-gu, jakaś ty śliczna – wydobywa spod kawałka tkaniny, którym zarastają ich twarze. Dziecko wie, że z tamtymi lepiej nie rozmawiać, od razu wpada więc w histeryczny płacz. Długo nie da się go uspokoić. Tamtych jest przecież o wiele więcej.
Ludzie
Wystarczyły trzy niezdalne dni i powtarzam teraz: nie znoszę ludzi, nie znoszę ludzi. Muszę z Dzieckiem na Żoliborz Egzaltowany i prowadzę prowadząc czarne listy. Połowa Egzaltowanego znalazła się na nich. Ten, co trąbi, ten, co za wolno jedzie, ten, co za szybko. Nie znoszę ludzi tu tym bardziej. Terier w czerwonym sweterku truchta truchtem islandzkich koników. Idę po słomkę ptysiową – słomka ptysiowa daje nam szansę na przetrwanie dnia – facet bierze fakturę na chleb. Trafia na czarną listę. Nic mi się dzisiaj nie śni. Żadni ludzie.