
Książę Prymas zwąchał linę
wolał proszek niż drabinę
(przyśpiewka z czasów insurekcji)
(Sprawa Dymera)
Zaraz zacznie się festiwal Zaszczuli świątobliwego kapłana. Nie liczą się przecież czyjeś zmarnowane życia, liczą się święte kapłańskie ręce. Model zachowań zresztą znamy z reakcji na poprzednie filmy.
Najpierw zdziwienie i ubolewanie. Pan Polak z Gniezna ma to opanowane wspaniale, mógłby grać w teatrach. Nawet reportaż „Więzi” nic nie zmienił w jego niewiedzy, dopiero film na głównym kanale. Ojej, jak to się mogło stać, dwadzieścia pięć lat? Naprawdę?
Potem niewiedza zaczyna się rozlewać po kościele. Może nie każdy jak pan Dziwisz zapada na totalną amnezję, ale z pewnością łżeć w żywe oczy nie będzie niczym nadzwyczajnym. Szkalują kapłanów, biskupów szkalują, szkalują świątobliwego redaktora nauczającego o moralności (zresztą wydawcę dobrego zbiorku Savonaroli).
Kolejny krok – kontrofensywa. Liczę tu na porządne kazanie pana Dzięgi, najlepiej spod jasnogórskiego obrazu, śmiało wskazujące winne media, ewentualnie rozwiązłość Europejczyków i odejście od nauczania Ojca Świętego (tego od walenia kamieniami w podwórzec muzeum). W sukurs pośpieszy za rządowe pieniądze pan Radionadajnik z Torunia, który omówi marksizm-leninizm, opowie o martyrologii kapłanów (Zalew Szczeciński prawie jak Włocławski) i napomknie o Polańskim (kazirodztwo we Francji, bardzo dobry temat).
Prokuratura odmówi wszczęcia dochodzenia. Sprawa kościelna zamknięta z powodu zgonu. Wszyscy wracają do normalności. Bóg tak chciał.
Dopóki nie rozmontuje się państwowo-kościelnego układu mafijnego, dopóki nie zakończy żywota polska teokracja, a kościelne grunta nie ulegną konfiskacie, dopóki pierwszy biskup, arcybiskup czy kardynał nie trafi do kicia, będzie tak zawsze. Polski kościół potrzebuje rewolucji, aby stać się na nowo Kościołem. Inaczej zemrze i nie będzie po nim szczególnego płaczu.