Życiński. Dziesięć lat później

(Abp Józef Życiński, fot. Iwona Burdzanowska/AG), źródło: gazeta.pl

Wydarzyło się to w czasach, w których wierzyłem w Kościół. Może między innymi dlatego wierzyłem.

Całkiem możliwe, że go wyidealizowałem tak samo jak idealizowałem Papieżopolaka i nie chciałem przyjąć do wiadomości, że może być jakaś ryska, rysa, wreszcie pęknięcie. I ten kulomiot na dziedzińcu Narodowego. W owych czasach mogłem stać się konserwatystą, mogłem – religijnym radykałem (dziś patrzę na siebie z politowaniem i współczuciem), znowu powracam do prowincji i tego, co oznacza.

Wtedy myślałem, że Życiński pasował do Lublina. Wierzyłem też przecież w Kościół polski i lubelski, bagatelizując, że może jednak nie. Lublin, miasto idealne, intelektualne, tolerancyjne i wielokulturowe: pasował więc do niego biskup intelektualista, swobodnie mówiący o współczesnej kulturze i wygłaszający swoim charakterystycznym głosem piękne kazania. Kongres Kultury Chrześcijańskiej w dwutysięcznym roku, msza za Tischnera, w kościele akademickim w ławce obok Kołakowski i inni, całe pokolenie, ostatnie pokolenie, polskiej inteligencji. To było wydarzenie! Życiński miał wielkie horyzonty, chciał tych horyzontów także dla Lublina. Strasznie się pomylił.

Nie lubili go, dlatego trudno po latach o wiarygodną ocenę: otaczał go nimb zadufania w sobie, plotki, skargi. Nie lubili go zwłaszcza za to, że nie przypominał przeciętnego lubelskiego księdza, nie mówiąc o księdzu z Pobożna. Współczuł – razem z prawosławnym władyką – na radzieckim cmentarzu na Lipowej, brał udział w misterium dwóch świątyń pomiędzy nieistniejącą synagogą a nieistniejąca farą, zabraniał się modlić do Michała Archanioła pod koniec mszy, uznając – całkowicie słusznie – że eucharystia zastępuje każdy egzorcyzm. Dopiero na jego pogrzebie (por. tutaj) zrozumiałem, że nie pasował zupełnie. Spodziewano się tłumów, ledwie zapełnił się Plac Katedralny. Padał śnieg. Mieszkańcy Pobożna oddychali z ulgą.

Chyba jeszcze w tym samym roku, co umarł, jego następca – zupełnie mikry i mało znaczący – dodał obowiązkowy egzorcyzm po mszach. Marzenie o świetności miejscowej katolickiej uczelni umarło zaraz po nim. To, czego nie znosił, ciasnota umysłowa, stała się obowiązkowym przedmiotem wykładów. Zamknięty, antysemicki, ograniczony do zapętlonych nauk o naszym własnym narodowym bogu uniwersytet stał się powodem raczej do wstydu niż do chwały. Obecnie zajmuje się ściganiem resztek dziedzictwa Życińskiego, jak wszystko w tym kraju, popadając w pastisz. Wiara niewymagająca rozumu okazała się znacznie łatwiejsza i w Lublinie, i na całej Wyżynie. (Potem, w roku zarazy, przyjechał tam jeden prorok i zaczął głosić koniec świata, więc poszli za nim, ale to inna historia).

Życiński należał do nielicznych wierzących biskupów, odstawał od nich intelektualnie jak kujon wrzucony do klasy drugoroczniaków. Musieli go nie znosić, ci wszyscy michalikowie, mehringowie i głodzie, tłuści i bez polotu, mamroczący o honorze, ojczyźnie i przewodniej sile partii. Kiedy myślę czasem, co powiedziałby na to, co się dzieje w ostatnich latach z Polską i Kościołem, tak naprawdę zastanawiam się nad tym, kto odebrał mi tamtą naiwną wiarę w Kościół.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s