
Rozpaczliwe poszukiwanie hepiendów. Bo zamknięci, bo mgliści, bo wymyka się niepostrzeżenie, choć spodziewanie, czas. Wreszcie fejsbuk – po próbach wciągnięcia mnie do sekt i prawicowych ugrupowań, tudzież namowach do kremacji zwierząt – trafił z reklamą. Festiwal filmów francuskich w piątkowy wieczór i od razu „Felicità” (tytułowa piosenka, zaśpiewali nam ją na ślubie, spóźnieni Ar. i Ka.)
Ten film jest pogodny. Wszystko, co złe i straszne, okazuje się w nim żartem. Tyle jest w tej historii codziennej miłości (małpka!), że trochę nawet zazdrość. Uważaj na normalnych – przestrzega Tommy ojciec – normalni mają coś do ukrycia. Ba, dopowiem, im bardziej stajemy się normalni, zwyczajni, tym więcej ukrywamy.
Wyobrażam sobie jak bardzo inny byłby to film w wersji – dajmy na to – braci Dardenne. Być może nawet bardziej bliski prawdy o życiu. Przyznam jednak, że w lutym dwudziestego pierwszego wolę nucić „Felicitę”.
