Piątek 57
Traktat o prawdziwym zmywaniu
na samym początku czas był uporządkowany: pora zmywania nadchodziła po porze pracowania a przed porą biegania. tak było na początku.
później staraliśmy się opanować, kiedy kończyły się sztućce. zabieraliśmy się do zlewu archeologicznie: wygrzebywaliśmy skorupy, zmiataliśmy warstwę drożdży z wczorajszego ciasta, odkrywaliśmy ślady własnej obecności.
od dwóch dni nie ma sztućców: patrzymy niemo na kuchenny zlew, grając w grę pod tytułem: kto pierwszy nie wytrzyma.
Sobota (wyjazd sobotni powoduje przerwę w rachubie. Co właściwie liczymy? czas w zamknięciu? dni epidemii? życia bez kontaktu z życiem?)
1.
Z drogi głównej skręcili w Wyżynę. Płynęli w rzepaku po pagórkach. Mijali jasne wsie, w których nikt nie wiedział o miejskich przestrachach. Mieszkańcy łowili ryby, słońce wędrowało po niebie: ruch pozorny, wszystko było pozorne.
2.
Ogród ten był rajski,
tam po raz pierwszy usłyszałem wilgę,
tam po raz pierwszy zobaczyłem jak się zabija kreta.
Do tego ogrodu przychodził
i kot, i łasica, i bażant,
a nawet płożył się na przedwiośniu less.
Pewnego ranka kiedyś wybiegłem do ogrodu zbierać poziomki do kubeczka z gęsią,
tyle mnie widziano.
3.
W żaden sposób epidemia nie dotknęła Pobożna, pominąwszy jednego listonosza i jedną pielęgniarkę (zapewne wiedli grzeszne życie). Toteż pierwszym, którego napotkali w maseczce był zataczający się pijak (nie dotyczyła go ochrona, którą aniołowie oraz partia rządząca otoczyli miasto).
Przyjechaliśmy po sadzonki pomidorów do przewiązywania.