
„Biblia i inne historie” dziejące się gdzieś na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku są pierwszą prozą, po którą sięgam w czasach epidemii. Może dlatego tak trafiają do mnie, takie są pociągające, mimo że atmosfera w nich panuje duszna. Ale czy nie nauczyliśmy się – w tych dziwnych czasach – że w naszych domach, ba w naszym państwie, duszna atmosfera to nic takiego?
Domy, w których dzieją się opowiadania Nadasa, na pewno nie są typowe: zaglądamy do mieszkań partyjnych towarzyszy – sam towarzysz Rákosi wjeżdża na strzeżone osiedle – patrzymy na nich oczyma ich dziecka. Natężenie emocji, które wybucha już w pierwszym fragmencie „Biblii”, to nie tylko kwestia dorastania nieletnich bohaterów opowiadań, ale także zderzenia starego porządku (którego obrazem pozostaje błotnista wieś) z nowym, nad którym czuwa ustawione w salonie popiersie Stalina. Ten sam niepokój, o którym czytamy w książkach Marci Shore, tutaj znajduje swój namacalny wyraz. Sama narracja Nadasa jest gęsta. Tytułowe opowiadanie bardzo pachnie Proustem.
Szukam starych zdjęć z Węgier i w wielkiej cyfrowej bibliotece – ku swemu zaskoczeniu – odnajduję obrazki z powojennego Lu. Nigdy takich nie widziałem, rok tysiąc dziewięćset czterdziesty ósmy, pod zamkiem – więzieniem rozciąga się wielka łąka: miejsce po zburzonym żydowskim mieście. Chłopcy z opowiadania „Baranek” smarują na domu pana Rotha wielki napis „Żyd”.
(tłum. Elżbieta Sobolewska)