
Sobota 37
Przepych na hali był spory. Warzywniarz w maseczce z czerwonymi pomidorkami. Owocarka od greckich truskawek bez. Grek ma grecką kawę, ale jak ją potem parzę zostawia muł. Przypomina mi jednak o Chanii (tym razem nie o Hani). Pomyślałem o Białoszewskim, jakby ją opisał, tę epidemię. Ale jakie dźwięki ma epidemia? Ten policyjny tubalny głos bliżej lub dalej, mlask rękawiczek. Co to za onomatopeje?
Sny doczekują się antologii. Dźwięki wciąż nie. Dziecku śni się, że policja wręcza mu mandaty za bieganie. Biegało gdzieś samo. Kiedy sobie przypomina o śnie, staje się przeciwnikiem opresyjnego państwa.
Wieczorem nawiedza mnie brak. Brak życia zewnętrznego: fizycznej formy spotykania się z innymi ludźmi. Brak na tyle dotkliwy, że nazwałbym go tęsknotą. Chciałem tę tęsknotę zamienić w crème brûlée, ale rozlewa się ona po naczynkach żaroodpornych i krwionośnych, i w ogóle nie chce zgęstnięć.