
Piątek 1
Bezludne miasto w słońcu. Nierzeczywiste jest to zamykanie się, to chowanie, gdy na zewnątrz zaczyna się właśnie wiosna. Zapomniane odczucia ludzkości: groza powietrza.
Potrzeba zapisywania ze złudną nadzieją, że to, co teraz myślisz jest akurat ważne. Potrzeba myślenia o czymś innym. Śnią mi się przyjaciele uwięzieni w innych częściach miasta.
K. podsyła komentarze spod artykułu o zapowietrzonym mieście. Wczorajsi sąsiedzi stają się wrogami: ten sam schemat wykorzystywany – ostatnio – do piętnowania uchodźców, a niegdyś Żydów, stosuje się do mieszkańców miasteczka nieopodal. Wystarczają dwa dni. Jak szybko.
Wieczorem: zamknięcie całego kraju. Znowu jesteśmy w swoich granicach. Znowu nie na swoim miejscu.
Naszego miejsca nie ma: Włochy, kolejne wzrosty liczby zarażonych, kolejne setki śmierci. Przyjmujemy to tak jak wiadomości z Syrii – jakby się nie działo. Dwa miesiące temu notowałem o moim ulubionym, dziś oblężonym, Bergamo: Nie zdołam się przyjrzeć i mówię do widzenia, jakby to było coś pewnego, że jeszcze tu wrócę.
Sobota 2
Śnieg. Uciekam z targu, gdzie ludzie tłoczą się po drobiowe skrzydełka. Napychają się samobójczo. Kupuję pierwiosnki – nie ma już kawiarni – i chowam się w samochodzie.
