
Małe przyjemności (ponownie)
Pewnej październikowej niedzieli autor wstał o godzinie dodatkowej, kiedy słońce prosto w oczy i pojechał do lidla. Ach, te małe przyjemności. Nie musiał szukać drobnych, bo tam, gdzie zaparkował akurat ktoś porzucił wózek. A czekolady, czekolady moi drodzy, mają tam dwa razy większe niż zwykle.
Vanitas (I)
Starsi – mówi M. – i, mój Boże, oznacza to urodzonych przed dwa tysiące ósmym.
Barokowy
Czułość do ptaków – ta przechodzi
(poświęcałem nie tak dawno sikorom i srokom całe akapity),
czułość do roślin – ta przechodzi
(uczyłem się łacińskich imion i dotykałem ich łodyg),
do ciał niebieskich – też przechodzi
(żółty sierp wisi nad Bemowem),
lecz ta niewypowiadalna przejść nie potrafi.
Zniknięcie lampki
Sięgnął do lampki, tam gdzieś był pstryczek, jejku nie było, jej też nie było. Ktoś ją podwędził z własnego urzędowego biurka. Tymczasem rychło nadeszła jesienna ciemność: godzina, którą cieszył się w niedzielny ranek, we wtorek napełniła go żalem.
Do „Pieśni o zmianie opon”
(na prastary obrzęd udaję się wieczorem zapowiadają przymrozki biedna sundavilla warsztat na przedmieściach rozproszone światło)
przystępują zdejmują przykręcają
z przezimowaniem czy bez?
Przerażające
Najlepiej przebrał się sąsiad, za Polaka-katolika, takiego od Terlikowskiego albo Ziemkiewicza, straszne przebranie. Kiedy cztery czarownice zadzwoniły do drzwi naprzeciw – judaszowałem obok Dziecka-dyni – rozpoczął tyradę o pogaństwie, nawróceniu i świętowaniu Wszystkich Świętych. Wystraszyły się nieźle.
Dziecko-dynia skakało z niecierpliwości. Dwie wiedźmy uciekły, więc dwóm otworzyliśmy. Cukierek albo psikus. Krówki albo michałki.
Święto
Nikogo dzisiaj nie ma. Wszyscy na cmentarzu.
Z hali
Rokitnik, pigwa, ostatnie kurki, kończy się sezon na maliny.
Vanitas (II)
Siedziałem w Zaduszki pod ostrolistnym dębem za plecami mariotta. Czekałam na autobus z mojego miasta i piłem kawę.
(kilka selfie później)
Lata mijały. Miejsce zmarłych zajmowali żywi. I na odwrót.