„Oswajanie świata” – mimo że napisane niecałe siedemdziesiąt lat temu – jest dziś opowieścią równie nieprawdopodobną jak „Opisanie świata”. Nie chodzi o to, że zmieniły się środki lokomocji czy ustroje mijanych państw (długo panował nam perski szach, nie wspominając Afganistanu, który pogrążył się w wiecznej wojnie), lecz zmienił się sposób myślenia o podróży. W epoce telefonów komórkowych i mediów społecznościowych nie jest już ona ekstazą. Jest ciągłym powtarzaniem widzianych wcześniej (i zapisanych na cudzych instagramach) widoków i przeżyć.
Próżno więc porównywać „Oswajanie świata” do innych współczesnych reportaży podróżnych. Może jeszcze pierwsze miesiące drogi mają w sobie rytm kalendarza, później to sama droga staje się główną bohaterką. To ona hipnotyzuje. Nicolas i Thierry poddają się jej, a opisy zaczynają przypominać baśń z tysiąca i jednej nocy. Przejazd przez pustynię Lut odczuwa się w tekście wprost cieleśnie: zmaganie z naturą, z maszyną i z własnym ciałem.
(Nicolas Bouvier i Thierry Vernet, ok. 1953,
źródło: https://www.swissinfo.ch/fre/nicolas-bouvier-et-thierry-vernet–l-esprit-de-la-lettre/28651354)
To podróż tworzy sens. Nie nasze zwiedzanie, oglądanie muzeów, podziwianie portretów jak z Otto Muellera na wydmach, nawet nie spotykanie ludzi, ale właśnie poddanie się czarowi drogi. Jeśli ma się dwadzieścia kilka lat, chyba tylko wtedy, można zapisać takie zdanie jak Nicolas: W końcu tym, co stanowi trzon egzystencji, nie jest ani rodzina, ani kariera, ani to, co inni o nas powiedzą albo pomyślą, lecz kilka takich właśnie chwil, budzących więcej radosnych uniesień niż miłość (s. 100).
I jeśli niewiele w tej książce jest momentów zachwytu, takich jak ten poniżej, to tylko dlatego, że cała jest zachwytem:
W nocy wychodzi po cichu napić się ze skórzanego bukłaka, stojącego w chłodzie pod drzwiami. Nigdy nie widziałem nikogo, kto by się poruszał z taką lekkością! Napiwszy się, siada w kucki, patrząc w niebo. Myśli, że śpię. Otwieram jedno oko, nie odzywam się, przyglądam się jej: bose stopy, ciemny zarys rozchylonych ud, linia wyciągniętej szyi i policzki, które błyszczą w świetle księżyca (s. 215).