(fot. Leonard Misonne, 1926, źródło: facebook.com)
Jednym z moich odkryć na tegorocznych targach książki było wydawnictwo o dziwnej nazwie, publikujące listy i pomniejsze dzieła Prousta. O ile horrendalne ceny cieniutkich książeczek (jak ta zawierająca dwa opowiadania i przydługie wprowadzenie) mogły być zrozumiałe, o tyle dziwi ich siermiężna edycja. Zwykle nie czepiam się takich szczegółów, ale jednak papier niskiej jakości, sposób klejenia i brzydka duża czcionka (w małym formacie wydania) to jak na mnie za dużo. Broni się jedynie okładka z obrazem Moneta.
Połowę publikacji stanowi wstęp, przy czym nie jest to jakieś opracowanie krytyczne, ale słaby esej porównujący „Wyznanie” z „Wyznaniami” św. Augustyna. Dwa teksty Prousta to w gruncie rzeczy ledwie drobne szkice, zawierające motywy znane potem z siedmioksięgu (jak choćby miłość do matki i oczekiwanie na jej wieczorny pocałunek).
Tylko Proustowska fraza sprawia, że czytelnik może doznawać przyjemności. Kiedy czytam: nauczył mnie rzeczy, które sprawiały, że drżałam z wyrzutów sumienia i z rozkoszy jednocześnie (s 59) – to, wyobraźcie sobie, odczuwam to drżenie.