Dziennik. Znikanie różnych rzeczy

(M. C. Escher, Oko (w kolorze), 1946, źródło: tumblr.com)

I morza już nie ma

Dziecko przestraszyło się nie na żarty. Dało susa przez podkościelną rabatkę i przybiegło w te pędy do nas. Którego morza nie ma? Co z morzem? Prawie zapomniało o różowym piesku z balonów (z jednego festynu) i książeczce z wydrą (z drugiego festynu). Brak morza oznaczałby przecież, że do Luny nie ma sensu jechać.

Morza już nie ma, zostały samotne skały dawnych archipelagów. (Archipelagi i wyspy mają sens tylko wtedy, kiedy jest morze).

I kawy już nie ma

Śnił mi się Józef Ignacy Kraszewski w pociągu (z twarzy podobny raczej do Wyspiańskiego ze starych dziesięciu tysięcy). Dlaczego on? Że dużo książek, a Dziecko teraz w duże liczby? W każdym razie kiedy obudziłem się spóźniony, poczłapałem do kuchni i nastawiłem kawę. Wtedy wysadziło korki. Jeszcze raz i jeszcze raz.

W połowie października 1861 r. Kraszewski ponownie wyjechał za granicę. Odwiedził (…) Brukselę.

Zakochałem się w tym ekspresie w Brukseli. Sklep był przy alei Luizy i mijałem go kilka razy w tygodniu, potem już specjalnie zmieniałem drogę, żeby się przyglądać tak jak dziewczynka z zapałkami na ilustracji do baśni. Nazywał się Francis Francis i był najpiękniejszym stworzeniem na całej alei Luizy (Audrey Hepburn urodziła się parę przecznic dalej). Co ja wtedy wiedziałem o zapachu kawy o poranku?

I zdjęcia też nie ma

Przechowywaliśmy je w bombonierkach z puszystymi kotkami. Nikt nie potrafił wyjaśnić kim jest ten człowiek na dworcu w Chełmie albo jaki związek ma dziewczynka od pierwszej komunii po pierwszej wojnie z nami. Odchodziły po cichu: żółkły, lądowały coraz głębiej w szufladzie.

Kto jest na tym zdjęciu wiem. Rondo Waszyngtona, maj dwa czternaście, ciepła noc, pięć twarzy: podobnych zdjęć jest dużo, wysyłamy je sobie. Nie ma bombonierek: foldery i pendrajwy pozbawione są poezji (i puszystych kotków).

To zdjęcie jest w pamięci, ale nie pendrajwów. Przeszukałem je wszystkie, jak również foldery, w dawnych czasach sięgnąłbym po bombonierkę. Rondo Waszyngtona, maj dwa czternaście, ciepła noc, pięć twarzy: trwałość zagubionych obrazów.

I tramwaju nie ma

Zajmij się swoim życiem, więc zająłem się mapą. Mapę najłatwiej zmienić. Wysiadam teraz pod zielonkawym wieżowcem, jednym z dwóch najbrzydszych w mieście. Idę po kawę, a w tej kawiarni ładnie gra światło. Pijany śpi na murku. Uprawiają miłość wróble. Dojeżdżam autobusem, zgniatając niebieski kubeczek.

Tak, to prawie nic. Ale to prawie nic oznacza wszystko (s. 25).

I Łodzi nie ma

Gubi mnie ta niejasno wyrażona tęsknota do miejsc i ludzi, potrzeba znalezienia się poza codziennością z jej szarymi obrzędami, potrzeba oglądania cudzych domów, słuchania cudzych historii, wróżenia z dłoni.

Kiedy nie usiłujemy wyrazić niewyrażalnego, nic się wtedy nie traci i niewyrażalne zostaje niewyrażalnie zawarte w tym, co wyrażone (Wittgenstein, za Czapskim, za Karpelesem).

I auta na razie nie ma

Tryt trat, taki dźwięk nagle. A potem zapaliła się lampka i komputer napisał: wyłącz pojazd. No to wyłączyłem, akurat Powązki. Czy nasze samochody muszą sobie wybierać taką żałobną scenografię?

Tak więc teraz, wieczorem, jedziemy z kolegą kabrioletem. I tak sobie myślę, że kabriolet to byłaby dla mnie bardzo niebezpieczna sprawa, bo mógłbym niechcący wpatrywać się w gwiazdozbiory albo w jakieś inne koniunkcje, i nie zauważyć ciężarówki lub staruszki na przejściu (i znowu Powązki).

I nie ma odrobiny

Misio, stolik z noblistką, prosiak Ping, portret Jarosława na ścianie, Skąd się biorą warzywa?, do Krzysztofa Vargi nie ma tłumu, cukierki, listy zebrane Marcela Prousta po 150 zł (nie kupię), lisek.

Odrobinę, żeby pobyć samemu. Samemu odrobinę pomyśleć (kiedyś zdarzało mi się z targów książki pisać obszerne recenzje).

Dodaj komentarz