
(Augusto Pinochet, wrzesień 1973 r., brak szczegółów fotografii, źródło: http://www.goaldentimes.org/carlos-caszely)
O tym jak niebezpieczną książkę czytam świadczy cytat z przedmowy do kolejnego wydania: ciało Oufkira znaleziono jeszcze tego samego dnia, miało wiele ran postrzałowych. Gdy przeszukano gabinet ministra, na jego biurku znaleziono poplamione krwią i pokryte odręcznymi notatkami francuskie wydanie tej książki (s. 17).
Ostatnią książką o takiej sile rażenia, co wcale nie przekładało się na smak jej lektury, był „Pan Tadeusz”, przez którego doszło – jak twierdzi Sienkiewicz – do katastrofy morskiej (patrz mizerna nowelka „Latarnik” tegoż).
Zresztą jest coś niepokojącego w tym, że – rzecz całkiem niewinna jeszcze parę lat temu za czasów rządów, które oskarżaliśmy o nudę – przestraszyłem się myśli o publikacji na facebooku zdjęcia autora bloga z rzeczoną książką. A nuż, ktoś uzna, że taka myśl to zbrodniomyśl. (Proszę nie zżymać się na użycie Orwella, przecież jego nazewnictwo już się w kraju panoszy, dajmy na to, Instytut Wolności).
W ogóle ta książka mnie niepokoi z zupełnie innych powodów niż się spodziewałem. Dociera do mnie, w jej porównaniach, że Polska leży w innych rubrykach niż nam się do tej pory wszystkim zdawało. Państwo wodzowskie, w którym partia kontroluje państwo, a faktyczny przywódca nie pełni roli oficjalnej – to zdanie brzmiało kiedyś jak z podręczników historii. Kiedyś (a teraz dla odmiany posłuchajcie serwisów informacyjnych z kraju). Podobnie, gdy Luttwak pisze o propagandzie to tak, jakbym czytał o publicznej telewizji. Za naszym przyzwoleniem trafiliśmy więc tam, gdzie nasze miejsce (zgodnie z wolą Opatrzności lub Losu. Amen).
O samej książce:
Zamach stanu jest grą o sumie zerowej. Łatwo podzielić los marokańskiego ministra Oufkira, stąd założenie Luttwaka, żeby przedstawić w miarę naukowy sposób jego zaplanowania i przeprowadzenia. Tak jak pisze się podręczniki pisania przemówień lub prowadzenia kampanii wyborczych. Coś o czym studenci piszą kolokwia.
