
(Dorothea Lange, Dziecko i jego matka, Wapato, Yakima Valley, Waszyngton, 1939, Museum of Modern Art, Nowy Jork, źródło: https://www.moma.org/collection/works/54400?locale=en. To zdjęcie tutaj pasuje, chyba nawet od pierwszego opowiadania.)
Fantastyczne rzeczy dzieją się tu w samym języku. Wiem to już po trzech, może czterech akapitach. Nie da się czytać nieuważnie, skakać pomiędzy linijkami: język wymusza na tobie uwagę. Twoje sztuczki na nic się nie zdadzą: jest dla ciebie zbytnią nowością (tak, czytam po polsku).
Podobnie jak Dorothea Lange, stąd skojarzenie i zdjęcie z czasów jej pracy dla Administracji Bezpieczeństwa Farm, Saunders schodzi na marginesy: do byłych więźniów, mieszkańców przedmieść, alkoholików i otyłych życiowych nieudaczników. To oni są budzącymi sporo sympatii bohaterami opowiadań, więcej: oni narzucają swój język narracji. Roi się w tych opowiadaniach od neologizmów, kolokwializmów, tudzież świadomych błędów. I chociaż trudno się czyta, ostrożnie, uważnie, to jednak równocześnie dobrze się to czyta, że hej. Z niedosytem zostaje.
Stawia się na półeczce: „bardzo dobre książki” (jak przeczyta to A., to się zdenerwuje, bo półeczki się skończyły. Ustawia się teraz stosiki za fotelami).
