– Pisałeś dzienniki, żeby je upublicznić?
– Tak, to miała być wielka literatura a ja miałem być sławny.
Zeszyt 1, wrzesień – styczeń. Na pierwszych trzech stronach bohater dwukrotnie wyznaje miłość różnym osobom, potem wyzna ją jeszcze swojej podstawówce en masse. Skrupulatnie zapisuje z kim rozmawia, w której sali lekcja i z czego pytali. Kolekcjonuje rzeczywistość. Obżera się lodami bambino, wafelkami i paluszkami. Patrz, w sumie miałem cechy, aby zostać bezwzględnym karierowiczem, a potem coś się zmieniło.
Zeszyt 2, styczeń – kwiecień. Tu jest zapisane z kim rozmawiasz, a nie ma o czym – dziwi się A. Pamięć jest wybiórcza, całe to ze szczegółami zapisywane tło rozmyło się, ale palce Arka, kiedy grał na flecie i tak nas to śmieszyło, widzę od razu; doskonale pamiętam „Always” Bon Jovi, kiedy tańczyłem z Kasią L.: nawet potrafię opowiedzieć swoje ówczesne uczucia: wtedy zapis jest tylko katalizatorem.
Zeszyt 3, kwiecień – maj. Coraz większą sympatię czuję do bohatera. Ta jego naiwna, patetyczna, niewyznana nigdy, obsesyjna miłość do Kasi L., jego tęsknota, notatki w co się ubiera i wyczekiwanie na przystanku, wszystko to zaczyna żyć własnym życiem, staje się fabułą. Dlaczego miałoby mu się nie udać, zapytuję sam siebie, a przecież wiem, co będzie dalej.
Wyciągam z szafki album ze zdjęciami. Teraz pamięć może oprócz tekstu posiłkować się fotografią. Przyglądam się, ale to chyba niemożliwe, na zdjęciach są jakieś dzieciaki.
Zeszyt 4, maj – czerwiec. Przestraszyłem się, bo tak bardzo bardzo zależało mu/mi na nich, a dzisiaj są tak zupełnie dalecy. Bez Piotrka nie wyobrażałem sobie żadnej lekcji, a dziś nie rozpoznajemy siebie na ulicach Wa. (tutaj). Anka mieszka kilka bloków dalej, widujemy się raz na trzy-cztery lata, przypadkiem, w autobusie, a tyle jej poświęciłem zdań i tyle czułości na papierze. Przestraszyłem się, że ci, którzy są dzisiaj, ci najważniejsi (oni wiedzą którzy) także zostaną zapomniani.
Tego balu nie zapomnę – zapisałem w dzienniku. Owszem, nic nie pamiętam. Dopiero z perspektywy da się powiedzieć „niezapomniane”.
Zabawne, bo dopiero dzięki zdjęciom przypominam sobie o najlepszej koleżance Kasi L., której bohater początkowo zupełnie nie zauważa, potem nazywa ją Justyna, aż w końcu zapisuje, że to Marzena. Zabawne, bo za parę lat, to ona stanie się tematem dziennika.
Zeszyt 5, czerwiec. Bohater wpada w nastrój refleksyjny, wreszcie uświadamia sobie wielkie zapominanie. Co będzie z naszą klasą za kilka lat? Zdjęcia utrwalają martwo, to co żywe mija, zachodzi w niepamięć. Nie da się już tam wrócić. Wszystko odpłynie.
Przypomniałem sobie, że siedem lat temu też już pisałem o tym: tutaj.
Nie potrafię rozstać się z lekturą, bo robi mi się smutno. Chciałbym jakoś pomóc bohaterowi.
Zeszyt 6 (cienki), czerwiec. Tymczasem jemu wydaje się, że osiągnął sławę, o jakiej marzył w dzieciństwie. Nie wie jeszcze, że bezcelowa pogoń za upragnioną sławą zajmie mu kolejne lata.
Zeszyt 7 (cienki), czerwiec – wrzesień. Jak w smutnym filmie o dorastaniu, czasami nie da się nie wzruszyć, więc wzruszam się. Polubiłem go bardziej niż wtedy. Ostatnie zdanie brzmi: Wracałem 9 z nadzieją, że może spotkam Kasię L. na Wileńskiej. Nic z tego.
(Z uwagi na brak kontaktu z bohaterami dzienników, zdecydowałem się używać w tym wpisie ich prawdziwych imion, a nie inicjałów).

1 Comment