Olga Drenda, Duchologia polska, Karakter 2016

Sporym zaskoczeniem – wybaczcie ignorancję – było dla mnie to, że duchologia nie jest jedynie grą słów użytą dla nazwy profilu na facebooku, ale nazwą dziedziny wiedzy (dokładnie kalką angielskiego hauntology). Podobnie zaskakujące (może nawet rozczarowujące?) jest to, że „Duchologia polska” nie jest jedynie zbiorem zdjęć, które zawsze pociągały mnie na tym profilu, ale teoretyzowaniem o dizajnie i sztuce na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.

Oglądam, czytam i sobie przypominam. Właściwie to bardziej interesują mnie moje wspomnienia wywoływane przez tekst niż sam tekst. Kolory wtedy były inne – mówi autorka i sam nie wiem, czy ma rację. Może rzeczywiście kolory tamtego świata były zupełnie inne, a może nam się tylko zdaje. Tak jak wydaje nam się, że dawno temu życie toczyło się jedynie w bieli i czerni. Bo że zapachy były inne to mam pewność.

Wyrośliśmy z nich, tak jak wyrośliśmy z rzeczy. Porozmawiajmy więc o rzeczach: kalkomaniach (była nawet piosenka Urszuli), obrazkach z Krecikiem, Bolkiem i Muchomorkiem (były takie w sklepie z butami dla dzieci na Kalinowszczyźnie), gazecie „Skandale” (na strychu w R. zachłystywałem się egzemplarzami tego dziwadła: Człowiek hodowany w słoiku!). Dobrze, zamiast o rzeczach piszę o własnym dzieciństwie.

„Duchologia polska” też jest książką o dzieciństwie, przelanym na papier sentymentem za czasami, które nie powrócą. Można wybrać formę poetycką, można pamiętnikarską, można nazwać to duchologią i starać się napisać pracę naukową. Chodzi o to, co minęło. Może w tym jest odpowiedź na zagadkę dotyczącą kolorów – im głębiej patrzymy we własną przeszłość, tym więcej nabiera ona barw.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s