(Edvard Munch, Akt we wnętrzu, 1902, kolekcja prywatna, źródło: pinterest.com)
Tego lata Edvard M. jest refrenem. Kiedyś zwykle Edward S. Duchota. Przybiega z kąpieli i rzuca garderobą. W kręgu lodowata kawa.
Ściemnia się. W parku czyhają łowcy motyli bez siatek na nie. Gromadzą się tam małe wirtualne zwierzątka. Piszę o tym Jo. i wyglądam jakbym sam łowił. Ale ja tylko chimery, za to łapczywie.
W sto osiemdziesiąt podnoszę wzrok znad studiów o ikonie (Hans Belting nadal). Naprzeciw piękny profil Madonny i hebrajski szelest. Przez sufit pada deszcz, nie to nie przywidzenie, nie przywidok, rodzina z Polin jedzie do Czarnego Kota.
Rozbierająca jest lekkość dusznego popołudnia. Wcale nie jest chłodniej na Chłodnej. Łapczywie dziecko chleb i wodę. Buja się hamak. Dźwigi nad fontanną, balet z gorąca, kawa na stacji (potem nie możesz zasnąć i nie wiesz dlaczego).
(26-28.07.2016)