(Mistrz Górnoreński, Rajski ogród, ok. 1410-1420, Muzeum Staedel we Frankfurcie, źródło: wikimedia.org)
Wyjeżdżamy za przedmieścia, gdzie dźwięk świerszczy i błyska kolorowa fontanna. Passeggiata w Ożarowie Mazowieckim pachnie innym miastem. Na naszym balkonie Jo. rozwiesza małe księżyce.
Dziewiąta. Trzech rannych powstańców zmierza od strony targu. Biało-czerwone opaski, kotwice na wymodelowanej siłką piersi, ale krok chwiejny. Ledwo docierają na swoją pozycję: sklep alkohole dwadzieścia cztery ha.
Słońce na hali dokładnie jak rok temu i kawa, i kanapki też, chociaż wszystko inaczej. A. z targu targa ostróżki. Daj chłopakowi, naszemu klientowi, mieczyki. Mieczyki targam ja.
Siedzę w ogrodzie, w którym wszyscy pozują, próbując dorównać roślinom i wodzie. Po tyle latach tamtu, możesz jeszcze odnaleźć zachwyt pierwszej wizyty: w tym miejscu, w samym sobie.
Naleśniki nie płoną. Sikorki nad nami odgrywają rolę wróbli: wydłubują cukier z torebek, nadlatują nisko i zawracają na gałęzie. Młode takie, puch jeszcze na grzbiecie. Cała banda (sarabanda).
Nigdy tu nie byłam – mówi A. w kawiarni, w której zjawiłem się w sierpniu, rankiem, po dziwnej nocy, kiedy pisze się esemesy i wysyła zdjęcia (prywatna historia miejsc zwyczajnych).
Dziecko już nie chce w autobusie. Cóż robić, działa jedynie „Walentyna”. Lepiej. Pasażerowie z przodu też nucą. Odwraca się starsza pani: Skąd pan zna tę piosenkę, ma ze trzydzieści lat? Jak ten czas szybko leci. Szybciej.
Teoria antyfotografii. Wszystko jest kontekstem, wszystko już było. Nieskończona ilość zwierzątek, krajobrazów, detali architektury, w każdym możliwym ujęciu. Nie ma już w nich nic odkrywczego. Miliony powtarzalnych zdjęć. Jedyne, co warto fotografować dzieje się między ludźmi, ich emocje, życie i śmierć, jak u Nan Goldin w albumie „Eden”, przeglądanym w sobotę rano.
(22-24.07.2016)