Dzień później kuchenna katastrofa (patrz: Warzywa (odc. 3)) stała się anegdotą. Człowiek, który przypomniał mi, że trzeciego maja to jest święto, zresztą zarówno państwowe, jak i kościelne, a którego ja – tym się jeszcze tutaj nie zdołałem pochwalić – przekonywałem, że numer modelu pralki jest numerem modelu płyty grzewczej, pojawił się koło południa i przed A. roztoczył apokaliptyczną wizję pożaru wywołanego przez spalony transformator. Języki ognia oplatały kuchnię a pan elektromonter (tak się podpisywał w esemesach) obiecał powrócić z odsieczą wieczorem.
Zadzwonił: pędzę do pana Wisłostradą. Rzeczywiście chwilę potem się zjawił, właściwie dwóch ich było: niski i wysoki. Dwóch facetów z płytą. Dzieciak śpi? – spytał ten wyższy, ten, z którym od wczoraj rozmawiam. Spał. Zamontował nową, opowiadając o jej zaletach. Jutro ugotuję szparagi, nie sałatę.
Powinna być jakaś puenta, bo ostatnio wpisy zupełnie oderwane. Tak więc wyznaję: nabrałem respektu do urządzeń AGD (04.05.2016).