Ed Vulliamy, Wojna umarła, niech żyje wojna, Czarne 2016

Napięcie pomiędzy neutralnością a obiektywizmem jest główną osią opowieści o bośniackich rozrachunkach. To napięcie wyczuwa się wszędzie, zarówno w samym reportażu, jak i na poziomie tekstu, bo pomiędzy neutralnością a obiektywizmem muszą wybierać wszyscy ci, którzy nie stali się katami ani ofiarami.

Najpierw na poziomie państw. Vulliamy opisuje degrengoladę europejskiej polityki i europejskiej moralności. Trzy kroki od Wenecji budowane są obozy koncentracyjne, a tymczasem dyplomaci tańczą kadryla ze zbrodniarzami, tytułowanymi per panie prezydencie. Neutralność nie odróżnia się więc od współuczestnictwa w zbrodni. Parada wielkich nazwisk z wysokich sfer, które przyzwalają na rzeź i gwałty, jednocześnie głosząc pochwałę praw człowieka. Nic dziwnego, że w rozdziale Ludobójstwo: kadra kierownicza średniego szczebla obok siebie autor umieszcza dowódców serbskich obozów koncentracyjnych i wysłanników międzynarodowych organizacji negocjujących w Bośni (trudno określić, co negocjowali, bo czy był to pokój?).

Potem na poziomie ludzi. Nie da się być neutralnym. Jedna z ofiar wygłasza w książce przestrogę, która dzisiaj też nie straciła nic z aktualności: Tej jednej rzeczy nie mogę i nie chcę zrozumieć: jak politycy manipulowali ludźmi, by ci, z którymi dorastałam, najpierw przestali mnie poznawać, a potem zapragnęli mnie zabić (s. 149). Nie można nie protestować wobec przejawów nienawiści, bo prędzej czy później zawładnie ona masami.

Pojawia się dylemat dziennikarza. Przecież spieszą oni do widoku ludzkiego cierpienia, ustawiają obiektywy i wyciągają notatniki, gdy uderza nieszczęście. Czy można być neutralnym? Ed Vulliamy uznaje, że nie, że obiektywizm (nie neutralność!) wymaga, by opowiedzieć się po stronie ofiar, co ostatecznie prowadzi go do Hagi i krzesła dla świadków na sali rozpraw Międzynarodowego Trybunału. Część kolegów po fachu uzna, że pozbawia go to wiarygodności.

Dochodzimy do języka: na tym czytelnik zna się najlepiej, i o ile nie oczekuje od reportera neutralności w jego pracy, ba docenia to, że – w przeciwieństwie do wielu innych – nie traktuje na równi kata i ofiary, o tyle wymaga jej od języka książki. Kategorie neutralności i obiektywizmu w tym wypadku zbliżają się do siebie a książka Eda Vulliamy’ego nie potrafi im sprostać. Dobór słów powoduje, że nie widzi się w autorze obiektywnego dziennikarza, ale zaangażowanego działacza. W pewnym momencie przestajesz więc czytać reportaż, a zaczynasz relację kogoś z wewnątrz: świadectwo.

Ale wreszcie dochodzisz do fragmentu na temat pastylek łykanych przez przeziębionego autora a wtedy coś w tobie protestuje, bo Vulliamy zaczyna opisywać siebie jako jednego z bohaterów. Z obiektywizmem nie ma to nic wspólnego.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s